Cytadela Elfów
Forum fanów fantasy, pisarstwa, storytelling i internetowych gier fabularnych
Obecny czas to Czw 17:45, 12 Gru 2024

Tajemnice Harlindonu...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 30, 31, 32 ... 59, 60, 61  Następny
 
Odpowiedz do tematu    Forum Cytadela Elfów Strona Główna -> RPG / Wyprawy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Autor Wiadomość
Dijkstra3
Administrator



Dołączył: 02 Sty 2007
Posty: 463
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Redania, Tetrogor
Płeć: Sir


PostWysłany: Sob 11:07, 09 Sie 2008    Temat postu:

-Pomoc zawsze się przyda, przepraszam za moje zachowanie, ja po prostu nie lubię być podsłuchiwany. A co do sukni, to przygotuj się na to że w czasie wyprawy, rozszarpana może być nie tylko Twoja suknia, po południu wyruszamy. Przygotuj dla siebie jedzenie, broń, konia, i wszystko co może się przydać. Jeśli możesz zrób, przygotuj też dla nas jedzenie i konie. - Dijkstra rzucił jej mały woreczek, z którego wysypało się kilka srebrnych monet, na których widniała podobizna Dijkstry. - Tu są pieniądze którymi pokryjesz wydatki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Megi
Wschodząca Nadzieja



Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 976
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Lady


PostWysłany: Sob 12:13, 09 Sie 2008    Temat postu:

- Chodźcie za mna. Tu sa wasze pokoje. rozgoście się. Djaskiro, o suknię sie nie martw.- spojrzała na mężczyznę-Nie zamierzam ja zabierać na wyprawę. Wiem na co stać maga i na co się przygotować. Będę na was czekać koło trzeciej u styku dróg w środku wioski. Na razie najlepiej zrobicie jak się prześpicie. Mag to wymagający przeciwnik i lepiej na walkę z nim przybyć wypoczętym. Nie bój sie, zajmę się przygotowaniem prowiantu. Dla wszystkich. Choć uprzedzam, wielkie wspaniałości to nie będą.
Zostawiła ich przy drzwiach pokoi, a sama poszła zakupić coś do jedzenia. Gdy wyszła przed dom Rathel, zważyła sakiewke, którą dał jej Djaskira.
-no, przycięzkawa. Ciekawe skąd on ma jeszcze tyle srebnych monet? Dowiem się później, teraz czas się zająć zakupami.
Erwela szybko uwinęła się z zakupieniem jedzenia. Po godzinie podązała juz na drugi koniec wioski, do swojej chaty, aby przygotować się na wyprawę do lasu i spotkanie z magiem. Nie miała wątpliwości, że do niego dojdzie i dlatego postanowiła przygotować się jak najlepiej. Wchodząc do domu, udała się prosto do swego pokoju, gdzie trzymała broń. Zaczęła ostrzyć miecz, a następnie napełniać kołczan strzałami. Niektóre z nich były nasączone trucizną. Zjadła jeszcze szybki obiad i ruszyła na zewnątrz, przygotować konia. Murtel, bo tak się nazywał, był dobrze wytresowanym i szybkim koniem. Potrafił z odległości kilku stadjów odnaleźc swą panią. Co w lesie było bardzo porządaną umietjętnością. Tuż przed umówionym czasem wyszła z domu i ruszyła w kierunku środka wioski. Jej blond włosy rozwiewał wiatr. Trzymała za uzdę Murtela. Była ubrana w zieloną tunikę i brązowe spodnie. Przynajmniej taką ujrzeli ją Djaskira, Mead i Khadim.
- Ja jestem gotowa. Proszę, tu macie co nie co na drogę.- Podała im zawinięte w liście jedzenie. Te liście zapewnią jedzeniu świeżość dopóki ich nie otworzycie. To gdzie dokładnie zamierzacie teraz wyruszyć?- spojrzała po towarzyszach oczekując odpowiedzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
meadhros umarath
Władca Słów



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola
Płeć: Sir


PostWysłany: Pon 14:20, 11 Sie 2008    Temat postu:

Meadhros przez cały czas siedział patrząc w ogień tańczący na kominku. Do jego uszu dochodziły szczępki rozmów... Wychwycił w nich czyjś obcy głos, jednak nie interesowało go to... Robił wrażenie nieobecnago myślami... i tak też było...
Wpatrzony w języki ognia zastanwaiał się nad ich podobieństwem do życia... Ogniki, po krókim, szleńczym tańcu umierają... I nikt o nich nie pamięta... Nikt nawet nie zwraca uwagi na ich postać... Jednak podczas swojego krókiego, szalonego istnienia, owe ogniki dają ciepło innym i rozświetlają ciemność panującą w okół...
On sam przecież jest jednym z tych płomieni... Mimo, że jest elfem, na przestrzeni wszystkich er istnienia Ardy, jego życie wydaje się krótkie... Znikomym błyskiem w histori świata. Od niego zależy, czy wykorzysta to życie i przynjamniej na króką chwile rozjaśni droge innych, czy po prostu umrze... Zgaśnie samotnie...
Rudy elf wstał. Chłodny, orzeźwiający podmuch wiatru z północy owiał jego twarz. Zdecydował już...
Meadhros wyszedł bez słowa i szybkim, i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę Świątyni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Pon 14:30, 11 Sie 2008    Temat postu:

Aria patrzyła na śpiącą Lamię. Chciałaby móc spać tak spokojnie jak ona. Dziecko oddychało miarowo.
W lesie panowała cisza. Przez sylwetki drzew elfka widziała zarys Świątyni. Nie napawała jej już grozą. Z chęcią by doń weszła i została razem z Erelenem. Przymknęła oczy i oparła głowę o pień drzewa. Jedynym pragnienie, jakie czuła w sobie, było pragnienie końca, cokolwiek to miałoby znaczyć dla niej samej.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
Illidan
Władca Słów



Dołączył: 20 Lip 2008
Posty: 1618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Myślenice
Płeć: Sir


PostWysłany: Wto 10:27, 12 Sie 2008    Temat postu:

- Czego oni chcą?
- Po co tutaj przyszli?
- Chcą podpalić naszą wioskę jak Harland?
- A może chcą zwieść kolejnych mężczyzn i zaprowadzić ich w sidła śmierci?
- Nie chcemy obcych!
- Niech stąd odejdą, zanim na naszą wioskę spadnie przekleństwo!
- Nie chcemy ich tutaj!
Wzburzony tłum otoczył Rathel i Talina. Wieść o obecności drużyny w domu kobiety dotarła już do każdych uszu. Jeśli komuś czas chociaż pozwalał na oderwanie się od codziennych obowiązków, a losy ojczystej krainy nie były mu obojętne, ten stał wraz z innymi, rzucając w stronę przybyszów obelgi i dostrzegając w nich śmiertelne zagrożenie.
- Oni nie są naszymi wrogami - zaczęła tłumaczyć Rathel.
- Nic nas nie obchodzi, co ty myślisz! Oni są obcy, a my ich tutaj nie chcemy.
- Niech nie pogarszają jeszcze naszej sprawy!
- Przybyli właśnie po to, by ją wyjaśnić - Rathel nie dawała za wygraną. - Tak odwdzięczacie się im za dobroć? Mogłoby ich nie być w Harlindonie, mogliby nie przejąć się naszym losem; losem ludzi, których nawet nie znają. A mimo wszystko ciągle próbują dalej iść, pod wiatr, po stracie swoich przyjaciół.
- Nikt ich nie prosił o pomoc! - krzyczał tłum. - Niech wracają, skąd przyszli. Nie będziemy im współczuć, ani tym bardziej nie weźmiemy odpowiedzialności za krew ich towarzyszy!
- Talinie, pomóż mi - szepnęła kobieta. - Jesteś zastępcą burmistrza Harlandu. Twoje słowo coś dla nich znaczy.
Jednak mężczyzny nie było obok Ratheli. Zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie mogła odnaleźć go w tłumie osób, które coraz bardziej na nią napierały.
- Niech zostawią nas w spokoju!
- Niech przestaną mamić naszych mężczyzn i ojców, że w lasach ktoś potrzebuje pomocy!
- Precz stąd!
- Nie chcemy ich!
Dwóch mężczyzn spojrzało na siebie porozumiewawczo. W tym samym momencie, kiedy Rathel próbowała odeprzeć kolejne, oczerniające drużynę argumenty, drzwi do jej domu uchyliły się i z budynku wyszedł rudowłosy elf. Oczy obserwatorów zabłyszczały złowróżbnie, a myśli skierowały się w tylko jedną stronę. Przecisnęli się przez coraz większy tłum i ruszyli w ślad za Meadhrosem, który samotnie zmierzał na wschodni kraniec wioski.
Nagle na drodze dostrzegł młodego chłopca, który z wielkim wysiłkiem dźwigał wiklinowy koszyk wypełniony chrustem i suchymi patykami z lasu. Ciężar musiał być dla niego ogromny, gdyż dziecko uginało się pod brzemieniem, które niosło na swoich barkach. Meadhros, nie zastanawiając się wiele, podbiegł do niego i zaoferował pomoc. Chłopiec z wyraźną ulgą oddał mu koszyk i pełen entuzjazmu, że już nie musi go dźwigać, wskazał drogę do swojego domu.
- Dziękuję ci - powiedział na pożegnanie.
Elf uśmiechnął się jedynie i wrócił tą samą drogą. Wszędzie panowała zupełna cisza, ponieważ wszyscy mieszkańcy zgromadzili się przed domem Rathel, obwiniając drużynę o każde z nieszczęść, które nawiedziły tę krainę. Meadhros westchnął. I wtedy ktoś niespodziewanie złapał go i pociągnął za sobą w ślepy zaułek.
- Zdobywasz sobie sympatię dziecka? - zapytał z nieukrywanym gniewem jeden z mężczyzn, który śledził go przez cały czas. - Dzieci też zabijacie?
Elf próbował sięgnąć po swój miecz, by mieć możliwość obrony, lecz napastnicy skutecznie udaremnili mu to. Meadhros nie widział ich twarzy, które skrywali w cieniu kaptura. Poczuł, że drugi z mężczyzn wykręca mu ręce do tyłu i trzyma go w żelaznym uścisku. Z jego ust nie padło ani jedno słowo, a wszystkie obelgi wypowiadał stojący naprzeciwko niego mężczyzna. Po chwili elf poczuł także mocne uderzenia w brzuch i twarz.
- Nie chcemy was tutaj - padały słowa między kolejnymi ciosami. - Wynoście się stąd i nigdy nie wracajcie! Możesz to przekazać swoim przyjaciołom.
Uliczkę opuściły tylko dwie, zakapturzone postacie, pozostawiając rannego na pastwę losu.
Tymczasem na wschodzie pojawiły się pierwsze chmury...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Dijkstra3
Administrator



Dołączył: 02 Sty 2007
Posty: 463
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Redania, Tetrogor
Płeć: Sir


PostWysłany: Wto 15:46, 12 Sie 2008    Temat postu:

Dijkstra nie mógł dłuzej czekać, za chwilę ponieśliby ich na widłach, musiał coś zrobić, najpierw chciał załatwić to "po dobroci". Wskoczył na konia i ruszył roztrącając ludzi i uderzając ich płazem Gewyhyra po karku, stary numer, ludzie czując zimną stal na szyi natychmiast padali na ziemię i macali własną szyję w poszukiwaniu rany. Panika wkradła się w tłum, Dijkstra wiedział że pieciu konnych jest w stanie zmieść z powierzchni ziemi wioskę, a trzydziestu moze poradzić sobie z całym miastem, wszystko jest kwestią doświadczenia, i umiejętwnoscią wzbudzenia paniki, wśród tłumu. Nie było co prawda płonących chat, płaczacych dzieci, zakrwawionych ludzi, ale i tak było nieźle.
-Spokój! Jesli choć jeden z was sie ruszy to zabiję. - krzyknął Dijkstra do tłumu. - Mieszkańcy wioski bez wachania spełnili polecenie Dijkstry, cześć z nich bała się nawet wstać z ziemi. Odpowiedni ton głosu, stanowczość, postura Dijkstry zapewniły mu bezwzględną posłuszność. - Rathel, Erwela, zabierzcie go i opatrzcie mu rany.
-Gdybym chciał mógłbym zabić każdego z was, mogłem to zrobić w obronie mojego kompana. Zastanówcie się ludzie, gdybym był waszym wrogiem puściłbym tę wieś z dymem, a was wszystkich nabił na pal. Przybyliśmy by wam pomóc, nie wiem jakie tu są obyczaje, ale w moim kraju gości przyjmuje sie chlebem i sola, a nie widłami.
Dijkstra podjechał do domu Rathel, ludzie patrzyli sie na niego niczym na śmierć kroczacą między nimi. Szpieg podszedł do Meada leżącego na łóżku w domu Rathel.
-Jak z nim?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Megi
Wschodząca Nadzieja



Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 976
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Lady


PostWysłany: Wto 16:18, 12 Sie 2008    Temat postu:

Gdy Erwela dotarła do skrzyżowania zauważyła że ze reszty nie ma w umowionym miejscu. Uslyszala natomiast okrzyki wzburzonego tlumu spod domu Ratheli. Od razu tam poszla. Gdy przybyla na miejsce, zobaczyla jak ranny Mead lezal na ziemii. Dijkstra siedział na koniu przed tłumem. Po chwili doszły do niej jego słowa: -Spokój! Jesli choć jeden z was sie ruszy to zabiję.Rathel, Erwela, zabierzcie go i opatrzcie mu rany.
Erwela natychmiast pomogła Ratheli wniesc rannego Meada do jej chaty i położyc go na łożku. Obejrzała rany elfa. Było źle, ale nie aż tak.-Jak z nim?
- Myślałam, że jest z nim gorzej. Athleas powinny go wyleczyć. Masz, je Rathel?
- Tak, mam. To one. Woda już sie zagotowała.- Kobieta wrzuciła liście do garnka, a za chwile znalazły sie one na ranach Meada. Za chwilę elf poczuł sie o wiele lepiej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Megi dnia Wto 16:32, 12 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Illidan
Władca Słów



Dołączył: 20 Lip 2008
Posty: 1618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Myślenice
Płeć: Sir


PostWysłany: Śro 0:20, 13 Sie 2008    Temat postu:

Popołudniem nad wioskę nadciągnęły ciemne chmury. Niebo zszarzało, a słońce zostało przykryte przez złowróżbne obłoki, szczelnie oddzielając jego światło od powierzchni ziemi. Rankiem nic nie zapowiadało zmiany pogody, a przybywające znad Gór Błękitnych chmury, zwiastowały wcześniejsze nadejście zimy. Wioskę zaczęła spowijać coraz większa ciemność, jakby niespodziewanie miała nastać noc w środku dnia.
Uliczki opustoszały. Przed domem Rathel nie było już żadnego człowieka, a niektórzy powątpiewali nawet w to, że tak niedawno doszło tutaj do tragicznych wydarzeń.
Dijkstra i Khadim czuwali przy łóżku, na którym spoczywał Meadhros, obserwując starania Erweli i Ratheli, by otoczyć rannego elfa należytą opieką. W powietrzu unosiła się orzeźwiająca woń liści athelas. Koiła ona zmęczone umysły, jednak nie potrafiła wyzbyć z nich wszystkich pytań i nowych wątpliwości.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że ktoś był do tego zdolny - mówiła ni to do siebie, ni to do zebranych w pokoju Rathel. - Ci ludzie się boją, ale nigdy nikomu nie wyrządziliby żadnej krzywdy. To musiała być sprawka naszego nieprzyjaciela. Posunie się do wszystkiego, by tylko nie dopuścić do współpracy między waszą drużyną a ludźmi z wioski. Chce wymusić na was, byście stąd odeszli i walczyli z nim samotnie. Wtedy miałby większe szanse na zwycięstwo. Tak, to byłoby całkiem możliwe.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? - zapytał podejrzliwie Dijkstra.
- Nie wiesz, czy nie mam racji - odpowiedziała zagadkowo kobieta. - Tak samo jak nie wiesz, na ile moje przypuszczenia są słuszne. Ty też szukasz odpowiedzi. Znajdziemy je w odpowiednim czasie, ale jest to także uzależnione od decyzji, jakie podejmiemy i od środków, jakie obierzemy. Nie chcę cię oskarżać, ani obwiniać, lecz nie popieram tego, co zrobiłeś. Ci ludzie nigdy nie skrzywdziliby nikogo. Ktoś musiał ich podburzyć, albo wróg zaatakował osobiście waszego przyjaciela.
- Wydaje się, że znasz tą historię lepiej od nas - rzekł mężczyzna.
- Ludzie mogą być ci posłuszni, jeśli tego chcesz - powiedziała Rathel. - Możesz wymusić na nich posłuszeństwo przez terror, jaki wprowadzisz w ich życie. Oni mogą wykonywać twoje rozkazy i udawać, ale do czasu. W głębi serca będą cię nienawidzić i będą życzyć ci śmierci. Kiedy tylko popełnisz niewybaczalny błąd, który przechyli szalę, lud wzburzy się przeciwko tobie i obali twoje despotyczne rządy, wydając na ciebie wyrok według tego prawa, jakie ty stosowałeś wobec niego.
Kobieta wyszła z pokoju, pozostawiając drużynę w jeszcze większych rozterkach. Schodząc na niższe piętro, usłyszała głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Natychmiast pobiegła je otworzyć, nie obawiając się wściekłego tłumu, gotowego dokonać przedwczesnej detronizacji na samozwańczym władcy. Jak się sama przekonała po chwili, miała rację. Za drzwiami stał młody chłopiec; ten sam, któremu Meadhros pomógł dźwigać wypełniony chrustem wiklinowy koszyk.
- Rada chce zwołać zebranie w sprawie tych przybyszów, których pani gości u siebie - mówił, oddychając ciężko, co świadczyło, że biegł do domu Rathel całą drogę. - Sądzą, że ta ciemność nie jest zwykła, ale zawładnęła naszą krainą z ich powodu. Dlatego nie mogą opuścić wioski pod karą śmierci.
Dopiero teraz kobieta spostrzegła, że mrok ogarnął wszystko dokoła. Nie mogła nawet dostrzec sąsiadujących z jej domem budynków. Zapadła głęboka i gęsta noc, a przecież był dopiero środek dnia.
- Kiedy zadecydowano rozpocząć zgromadzenie? - zdołała zapytać.
- Już posłano do Harlandu po tamtejszych sędziów - poinformował chłopiec. - Ich przybycie planowane jest na jutrzejszy poranek, zatem obrady powinny rozpocząć się wczesnym popołudniem. Rada chce rozwiązać tą sprawę jak najszybciej.
- Nie sądzę, by sprawa drużyny, która zamierza nam pomóc, stanowiła główny problem Harlandczyków - westchnęła Rathel.
- Kazano mi pani przekazać wiadomość jako członkowi Rady - usprawiedliwiał się posłaniec.
- Rozumiem - odpowiedziała kobieta i spojrzała na wschód, skąd nadciągały jeszcze bardziej złowróżbne chmury.
Co to wszystko znaczy? - pomyślała. - Czy zbliża się już ostateczne starcie?
Chłopiec, stwierdzając, że Rathel uznała rozmowę za skończoną, zniknął w gęstniejących ciemnościach. W powietrzu czuło się rosnące napięcie.
Gdzie jesteś, Talinie? - zastanawiała się kobieta. - Bez ciebie sobie nie poradzę. Jesteś jedyną osobą, która, jak ja, wierzy w szczere intencje tej drużyny. Gdzie się podziewasz?
Już miała zawrócić i wejść do domu, gdy nagłe światło, niczym błyskawica, przecięło czarny firmament nieba nad szczytami gór. Natychmiast zerwał się silny wiatr, bawiąc się gwałtownie włosami Ratheli.
- Mieszkańcy Harlindonu! - nad krainą rozległ się głos maga. - Jeśli udzielicie schronienia tej drużynie, ześlę na wasze miasta i wioski śmierć, wyniszczając je doszczętnie. Mogę jednak tolerować wasze istnienie, jeśli wydacie ich w moje ręce. Pamiętajcie jednak, że nie będę długo czekał na odpowiedź. Każda chwila zwłoki przybliża wasz ostatni dzień. Nie sprzeciwiajcie mi się, inaczej całą tą krainę pochłonie moja Świątynia!
Kobieta długo wpatrywała się w majaczące w oddali szczyty Gór Błękitnych, zastanawiając się nad tym, co wydarzyło się przed chwilą. Z zamyśleń wyrwały ją krzyki biegnącego przez wioskę dziecka:
- Zgromadzenie Rady jutro o świcie! Zgromadzenie Rady jutro o świcie!
- O ile świt nastanie - Rathel usłyszała lamenty swoich sąsiadów.
Nie zwlekając, zniknęła wewnątrz budynku, zamykając za sobą drzwi i skierowała się na piętro. W pokoju, gdzie spał Meadhros, wszyscy oczekiwali na nią, mając nadzieję, że w jakiś sposób zdoła wyjaśnić im całą sytuację.
- Jutro o świcie Rada postanowiła zwołać zgromadzenie, które ma zadecydować, co dalej z wami począć - powiedziała, rozumiejąc ich spojrzenia. - Do tego czasu nie wolno wam opuszczać wioski. Musicie być obecni na naradzie. Mogą was przesłuchiwać. Dlatego musicie być ostrożni, chociaż walczycie po dobrej stronie. Nie wiadomo, czy nieprzyjaciel nie pozyskał sobie sprzymierzeńców w Radzie Harlindonu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Megi
Wschodząca Nadzieja



Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 976
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Lady


PostWysłany: Pią 21:36, 15 Sie 2008    Temat postu:

- Rada. Jakbyśmy nie mieli dość kłopotów. -spojrzała z troską na Meadhrosa.- W każdym razie, obawiam się Dijkstro, że jutro rano nie będziesz mógł się zachować jak władca. A przynajmniej nie powinieneś. Dla dobra drużyny i sprawy. Jeżeli mag ma kogoś wśród członków Rady to...- urwała na chwilę- to nie wiadomo co nas czeka. Ale jakby coś poszło nie tak, to wymyślimy coś z Rathelą. Będzie dobrze. Musi być dobrze.- powiedziała. "Pierwszy raz w życiu nie wiem co się stanie. Wszystko zależy od tego co postanowi Rada. Jeśliby wydali by drużynę w ręce maga, to nigdy ten koszmar się nie skończy. Ale jeśli by się przeforsowało wygnanie drużyny z wioski... mieliby wolną rękę. Jedno jest pewne: musimy opuścić wioskę. Tu nie spotka nas już nic dobrego"


Dijkstra, a nie Diaskira, Dijskira itp.
Pora się już nauczyć nicku użytkownika.
A.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Megi dnia Pią 21:37, 15 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
meadhros umarath
Władca Słów



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola
Płeć: Sir


PostWysłany: Sob 11:00, 16 Sie 2008    Temat postu:

Gdy dwaj napastnicy oddalili się pozostawiając w pół przytomnego elfa na ziemi, ten spróbował podnieść się, jednak bez skutecznie. Drugi raz - nic... Potem trzeci - kolejny upadek, kolejny raz bezsilny... Meadhros zdusił w sobie łzy. Nie, nie łzy bólu. Chciało mu się płakać dlatego, że upadł... że zawsze musiał upadać, kiedy pragnął zrobić coś z miłości... z serca... kiedy zdołał już rozświetlić cień... kiedy już podjął decyzje... kiedy już pogodził się z losem... musiał upaść... Rudy elf zacisnął z całej siły zęby i z całą swą bezsilnością uderzył pięścią w ziemie...
Chciał przestać myśleć, ponieważ pokusa stawała się coraz większa...



- I po co się starasz? Widzisz przecież, że nigdy nic nie wskórasz....

- Zawsze będziesz tak kończył, ile razy będziesz szedł za głosem twego błędnego serca... Jakiego serca?! Ty nie masz serca! Straciłeś je dawno temu...

- I kim teraz jesteś? Pośmiewiskiem... W krwi i błocie...

- Widzisz jak zostałes upokorzony?! To przez nich... Erelena i Arianne!

- Twój ogień zgasł! Twój czas minął! Jesteś zbyt słaby, żeby cokolwiek zrobić... Sam widzisz swoją bezsilność...


Meadhros zacisnął ręce w bezsilnej złości... Nienawiści, którą darzył te pokusy... te szepty...


- Wyjmij sztylet... Wystarczy jeden ruch, żeby zakończyć to wszystko. To całe upokorzenie. Raz na zawsze... Pozostanie jedna, jedyna, jasna droga... Nic, ani nikt jej nie zaćmi...

- Nigdy nie zasłużysz na miłość... Po twoich bezskutecznych wysiłkach i próbach, zawsze czekać Cię będzie upadek....



Elf krzyknął. Tracił przytomność... Nie chciał. Nie teraz...
Nagle poczuł, że czyjeś ręce chwytają go za ręce, nogi i niosą gdzieś... Wyrwał się, szarpał, krzyczał, jednak ciemność już odebrała mu wzrok. Ogarniała go całego. Miał uczucie, jak gdyby w niej tonął.
Tracił siły... Jego krzyk przerodził się w szept. Nic nie widział i nie czuł już nic... Jedynie ciemność i pragnienie życia... życia dla innych...

Potem była już tylko
ciemność...
pustka...
cisza...
nic...


Mrok ustępował szarości... Meadhros czuł, że powoli wraca do przytomności... Wracał nie poddawszy się upadkowi. Powstał. Przykrzekł sobie, że nigdy się nie podda.... Nawet wtedy, gdy cała jego droga będzie składac się z ciągłych upadków... Że zawsze postanie....
Gdy szarość zaczęła nabierać kształtów, rudy elf spostrzegł, że leży w dziwnie znajomym mu pomieszczeniu, a nad sobą ujrzał kobiete, której twarz już gdzieś widział, ale w żadnym razie nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy to było.

- Kim jesteś? - zapytał dziewczyne.



Pozwoliłam sobie troszkę podkorektorować błędy Mruga
A.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Megi
Wschodząca Nadzieja



Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 976
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Lady


PostWysłany: Sob 15:20, 16 Sie 2008    Temat postu:

Z rozmyślań wyrwał ją głos Meada:
- Kim jesteś? - zapytał dziewczyne.

- Jestem Erwela. Mead, pamiętasz coś sprzed tego jak cię pobili?- spojrzała z troską na rudego elfa. Zaniepokoiło ją pytanie Meada.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Illidan
Władca Słów



Dołączył: 20 Lip 2008
Posty: 1618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Myślenice
Płeć: Sir


PostWysłany: Pon 1:29, 25 Sie 2008    Temat postu:

Górskie korytarze ciągnęły się w nieskończoność. Powietrze z każdym krokiem stawało się rzadsze i łatwiej się oddychało, jednak prowadzony przez krasnoludów elf był zbyt wyczerpany, by móc zorientować się, jakie wybierają tunele na rozwidleniach i w którą stronę zmierzają. Rozumiał, że za wiele czasu przebywał pod powierzchnią ziemi. Jaskinie i groty źle wpływały na kondycję elfów, nie wspominając już o ranach, jakie mogły one wcześniej odnieść. Erelen cieszył się, że zdołał uciec od maga, ale teraz zrozumiał, iż nie jest do końca w dobrym położeniu. Wnioskując po tonie, w jakim jeden z krasnoludów zwrócił się do pozostałych z rozkazem, by zabrali go do króla gór, rozpoczęły się kolejne kłopoty, którym musiał stawić czoła. Nie wiedział, jaką decyzją zakończy się przesłuchanie, lecz już na samym początku postanowił, że nie powie o wszystkim, co się wydarzyło. Miał tylko cichą nadzieję, że nikt nie zacznie go przeszukiwać, gdyż odnaleziony w kieszeni jego płaszcza kamień z pewnością sprawiłby mu jeszcze większe problemy. Wytężając swój umysł i próbując zwyciężyć obezwładniającą pustkę i ciemność bezmyślności, Erelen zastanawiał się, czy jego towarzysze jeszcze żyją, a jeśli tak, to dokąd skierowało ich przeznaczenie. Starał się odrzucić te wizje, które podpowiadały mu, że spotkał ich los najgorszy z możliwych. Nie chciał także uwierzyć w opcję porzucenia rozwikłania tajemnicy i uratowania krainy od kolejnych katastrof i nieszczęść. Osłabiony na ciele i duszy, nie był już w stanie widzieć wyraźnie kroczącego przed nim krasnoluda. Coraz większe ciemności obejmowały jego myśli, zabierając wszelką nadzieję, jakiej kurczowo się trzymał. Brak słońca i ożywczej mocy zieleni roślin ostatecznie sprawiły, że elf stracił przytomność i byłby upadł, gdyby nie podtrzymujący go krasnoludowie, dźwigający dalej w podziemiach bezwładne ciało Erelena.
Przebudził się, czując lodowatą wodę, uderzającą go w twarz. Przywróciło mu to nieznacznie siły i ostrość wzroku. Znajdował się teraz w małej sali, wykutej w twardej skale. Pośrodku niej w podłodze wyżłobiona została ogromna studnia, przykryta masywną, kamienną pokrywą. Tuż obok spoczywały żelazne łańcuchy i kilka drewnianych wiader, służących do czerpania wody. Jedno z nich trzymał w ręce stojący naprzeciwko Erelena krasnolud. Dwaj pozostali patrzyli na niego ze zdumieniem, jakby po raz pierwszy na własne oczy widzieli żywego elfa.
- Przyprowadź się do porządku - powiedziano do niego. - Nie wzbudzisz litości we władcy Gór Błękitnych, więc udawanie poranionego i osłabionego na niewiele ci się przyda. Obyś miał dobre wytłumaczenie dla swojej obecności tutaj, inaczej...
Krasnolud nie dokończył, uznając za oczywiste to, co się wtedy stanie z nieproszonym gościem. Podszedł do studni i położył wiadro na posadzce, przypiąwszy je wcześniej do łańcucha. Elf natomiast, okrywszy się szczelniej płaszczem, który gwarantował mu ciepło i uchronił go przed nagłym i całkowitym zmoknięciem, wstał niepewnie, opierając się o gładką ścianę.
- Jestem gotowy - rzekł.
Gospodarze zdziwili się tak szybką odpowiedzią, ale nie kazali Erelenowi długo czekać. Dowódca kiwnął głową na znak zgody i wyszedł ze strażnicy. Elf ruszył w ślad za nim, a pochód zamykali dwaj krasnoludowie, którzy przedtem go nieśli. Jeden z nich trzymał w swoich rękach należący do Erelena łuk i miał przełożony przez ramię jego kołczan ze strzałami.
Nie szli długo ciemnymi korytarzami. Zaledwie opuścili pomieszczenie, w którym się poprzednio znajdowali, w oddali dostrzegli nikłe światła, narastające w miarę, jak się do nich zbliżali. Erelen poił tym widokiem oczy. Wprawdzie nie był to blask słońca, ani poświata księżyca, gdyż żadne z nich nie mogłoby przebić się przez skalny sufit, jednak tańczące przed nim płomienie wpływały na niego kojąco, dodając potrzebną siłę i nową odwagę. Jego kroki nie były już niepewne i chwiejne, lecz elf mocno stąpał po drodze, jaką go prowadzono, spodziewając się szybkiego dojścia do celu, który nieuchronnie, ale też i zbawiennie, przybliżał się do niego. Oczywiste było, że nie uniknie rozmowy z królem górskich podziemi, ani że krasnoludowie nie wypuszczą go na powierzchnię bez żadnego słowa wyjaśnienia z jego strony. To ich królestwo, ich dom i Erelen musiał uszanować obyczaje oraz wszystkie prawa tutaj panujące. Tylko w ten sposób mógłby osiągnąć kolejny etap swojej wędrówki – opuszczenie jaskiń i ponowne zjednoczenie się z rozbitą drużyną, o ile to było możliwe. Mrok, zalegający korytarze, wysysał z niego życie i energię, dlatego jaśniejące przed nim światło wzbudzało w nim wspomnienia zielonych łąk, szemrzących radośnie strumyków i szepczących na wietrze drzew. Myśl, że te wszystkie miejsca czekają na niego i nawet pomimo wypadku w Świątyni dane mu będzie przynajmniej jeszcze jeden raz je zobaczyć, dodawała mu otuchy. Elf uśmiechnął się do tych wschodów i zachodów słońca, jakie zapisały się mocno w jego pamięci oraz do tych bliskich osób, które znalazły sobie miejsce w jego sercu.
- Nasz władca oczekuje na ciebie w Królewskiej Sali - powiedział nagle dowódca, jakby w odpowiedzi na tajemniczy uśmiech Erelena, którego i tak nie mógł zobaczyć, idąc z przodu pochodu.
Niespodziewanie szare chmury zasłoniły słońce, szum wody w strumieniu gwałtownie wzrósł, a wiatr smagał twarz niczym katowski bicz, uświadamiając Erelena o bliskim nadejściu burzy. Wytężył swój umysł, zastanawiając się, ile prawdy może wyznać, a ile musi zataić przed krasnoludami. Gdyby miał przy swoim boku Dijkstrę, nie musiałby się martwić o to, czy powie za dużo. Zdawał sobie sprawę z tego, że ten człowiek wiedziałby, co powiedzieć, a co przemilczeć. Jednak w tej chwili elf zdany był tylko na siebie i choć nie potrafił wyjaśnić żadnego z wydarzeń, w których brał bezpośredni udział i o których słyszał od innych, musiał opowiedzieć o nich i nabrać wiarygodności co do własnej osoby. Lecz im mocniej chciał, by jego historia zabrzmiała jak najbardziej prawdziwie, tym stawała się ona jeszcze bardziej nieprawdopodobna.
W końcu jednak stanęli u kresu ciemności i oczom Erelena ukazał się w pełni blask tysiąca świateł. Sala Królewska okazała się starannie wykutą w skale ogromną przestrzenią, rozświetlaną przez płonące na ścianach pochodnie. Trzy rzędy kolumn, wyrzeźbione i ozdobione z doskonałą precyzją, dzieliły salę na równe części, piętrząc się ku górze, dopóki nie połączyły się z masywnym sklepieniem, które znajdowało się tak wysoko, że zasłona mroku zdołała prawie całkowicie je uniewidocznić. Ściany, nienagannie gładkie i delikatne, udekorowane zostały srebrnymi falami, przypominającymi liście kwitnących na powierzchni kwiatów lub wdrążonych głęboko w ziemię korzeni drzew. Przy świetle pochodni mieniły się one majestatycznie, uświadamiając każdego, kto postawił tutaj swoją nogę, o wyjątkowości tego miejsca. W głębi sali, oświetlonej bardziej niż jej pozostałe części, Erelen dostrzegł wykonany z najczystszego srebra tron, na którym zasiadał król gór. Stłoczeni na krużgankach ponad głowami przybyszów, krasnoludowie z pełnym napięcia oczekiwaniem obserwowali każdy najmniejszy ruch, jaki wykonał elf od czasu, gdy pojawił się w Sali Królewskiej. To, co w niej zobaczył, przerosło jego najśmielsze wyobrażenia o świecie krasnoludów.
- Oto nasza stolica - rzekł dumnie dowódca. - Serce Gór Błękitnych. Nasi rzemieślnicy próbowali odtworzyć tutaj całe piękno dawnego królestwa Morii sprzed wieków. Czy im się udało, zapewne nigdy się nie dowiemy, ale i tak jesteśmy dumni z tego miasta.
- Czy to mithril? - zapytał Erelen, wskazując na srebrne ozdoby na ścianach.
Krasnolud spojrzał na niego podejrzliwie i milczał przez chwilę.
- Dziwne - odparł. - Nie jesteś pierwszym, który zadaje to pytanie. Nie, to nie mithril. Ten szlachetny metal wydobywano niegdyś w kopalniach Morii, ale one nadal pozostają poza zasięgiem naszych rąk. Nigdzie nie odkryto jeszcze nowych złoży tego kruszcu, skąd moglibyśmy go wydobywać. Pozostaje nam tylko srebro, którego tutaj nie brakuje.
Elf natychmiast pomyślał o grudce, która spoczywała w kieszeni jego płaszcza. Zatem pomylił się, rozpoznając w niej ślady mithrilu. Jednak mimo wszystko nie przestawał dziwić go fakt, że tak cenny metal znajdował się na dnie przepaści w Świątyni maga.
- Chodźmy już - rozkazał dowódca i nie zwlekając, ruszył w stronę środka sali, gdzie znajdował się królewski tron.
Erelen bez odpowiedzi zrobił to samo, czując na sobie natarczywe spojrzenia krasnoludów obserwujących go z krużganków. Ich szepty narastały w miarę, jak zbliżał się do czekającego na niego władcy. Elf, spojrzawszy z oddali w jego stronę, dostrzegł surowy i jakby nieprzychylny, a nawet wrogi wyraz twarzy. Kiedy stanął przed nim, nie miał już żadnych wątpliwości, że jego obecność w podziemiach nie zostanie potraktowana ulgowo. Skłonił się przed królem, wyprzedzając o krótką chwilę towarzyszących mu krasnoludów. Podniósłszy głowę, nie ujrzał jednak w oczach mającego decydować o dalszym jego losie króla żadnych oznak mniejszej nieprzychylności.
- Kim jesteś? - zapytał, hamując w sobie wybuch gniewu z powodu nagłego wtargnięcia elfa do krasnoludzkiego królestwa.
- Jestem Erelen - odpowiedział, starając się nie cofnąć wzroku przed natarczywym spojrzeniem władcy. - Pochodzę z Lorien.
- A czegóż to Pierworodny z Lorien szuka w Górach Błękitnych? - rzekł z ironią krasnolud.
- Niedawno dowiedziałem się, że ziemie Harlindonu nawiedzają niewyjaśnione zjawiska - zaczął tłumaczyć Erelen. - Na prośbę pewnego chłopca postanowiłem to zbadać.
- I przyczynę wszelkiego zła upatrzyłeś sobie w zamieszkujących góry krasnoludach, tak?
Kilka oburzonych głosów z krużganków, wzmocnionych echem kamiennych ścian, przetoczyło się przez salę.
- Znalazłem się tutaj nie do końca z własnego wyboru - elf zignorował złośliwe uwagi. - Gdy odnalazłem okrytą złą sławą wśród ludzi Świątynię Wiecznego Snu, postanowiłem zbadać ją z moim przyjacielem. Wpadliśmy jednak w pułapkę wroga i próbując go ratować, stoczyłem się w przepaść. Obudziłem się już w górskich korytarzach, a próbując odnaleźć jakieś wyjście na powierzchnię, natrafiłem na tą trójkę twoich poddanych, którzy stoją teraz za mną.
- To prawda, miłościwy panie - przytaknął dowódca. - Kiedy go spotkaliśmy, leżał bezsilny i nie mógł poruszać się o własnych siłach. Po drodze nawet stracił przytomność, więc bracia Dorin i Forin musieli go prowadzić.
Władca jednak zdawał się nie słyszeć słów dowódcy.
- Z przyjacielem - powtórzył za Erelenem. - Czy może z tobą wędrował również Khadim, Dębowa Tarcza, nasz rodak?
- Tak - bez wahania padła odpowiedź, choć elf zaczął zastanawiać się teraz, do czego zmierza to pytanie.
- Zatem w twojej drużynie jest też pewien człowiek i rudowłosy elf, których wygnaliśmy w poprzednią noc spod naszych gór - odgadł bezbłędnie król.
- Powinny być z nimi także dwie elfki - dodał Erelen, a strach o Abigail i Ariannę zaczął kiełkować w jego sercu.
- Spotkaliśmy tylko tą trójkę - usłyszał elf. - To wcale nie znaczy, że nie jesteś tutaj szpiegiem. Dlaczego tu przyszliście i zakłócacie nasz spokój? Tylko nie kłam! Inaczej zostaniesz wtrącony do lochu u samych korzeni gór...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Arianna
Gość







PostWysłany: Pon 9:07, 25 Sie 2008    Temat postu:

Arianna patrzyła na wschodzące słońce. Jego migotliwe promienie dotykały jej iskrzących włosów i ogrzewały twarz. Elfka siedziała na śniegu w cisza drzew, delektując się małą radością, jaką daje nowy dzień.
Lamia spała spokojnie tuż obok. Arianna spojrzała na nią i westchnęła. Kiedyś też marzyła o córce, lecz dawno porzuciła te marzenia. Dziecko musi mieć ojca. A elfka nie wyobrażała sobie, by zaufała komukolwiek ba tyle, by uczynić go ojcem swego dziecka. Jednak gdy już ktoś taki sie pojawił, odszedł w tej samej chwili, gdy zrozumiała, że nie może bez niego żyć.
- Gdyby nie ty... - westchnęła cicho elfka, patrząc na dziecko.
Czarne myśli werwały się do jej duszy i sparaliżowały ją bólem.
- Czego się gapisz? - usłyszała głos Lamii, która dopiero co się obudziła.
- Po to mam oczy - wzruszyła ramionami.
- Niech ci żaba wskoczy! - prychnęło dziecko siadając.
Aria westchnęła i przewróciła oczami. Wyjęła z torby jabłko i wyciągnęła w stronę dziecka. Lamia odepchnęła posiłek.
- Wolisz skonać z głodu? - elfka uniosła brew w górę i położyła owoc na posłaniu Lamii.
Powrót do góry

Autor Wiadomość
meadhros umarath
Władca Słów



Dołączył: 10 Gru 2006
Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalowa Wola
Płeć: Sir


PostWysłany: Pią 19:11, 29 Sie 2008    Temat postu:

- Jestem Erwela. Mead, pamiętasz coś sprzed tego jak cię pobili? – usłyszał dopowiedź dziewczyny.
- Tak, pamiętam… - skłamał. Tak naprawdę nie pamiętał nic. Dopiero teraz, powoli zaczął sobie wszystko przypominać. Starał się przypomnieć sobie każde istotne słowo, każdy gest. Było to trudne, bowiem przed utartą przytomności nie przywiązywał wielkiej wagi do tego co dzieje się wokół niego.
Nagle elf podniósł się, mimo bólu jaki mu to sprawiło.
- Gdy chciałem opuścić wioskę, ludzie za mną krzyczeli : ,, - A może chcą zwieść kolejnych mężczyzn i zaprowadzić ich w sidła śmierci”. O co im chodziło? Przecież my nikogo nie zwodziliśmy, ani nic z tych rzeczy.... – wyszeptał Meadhros patrząc na Erwele.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Autor Wiadomość
Megi
Wschodząca Nadzieja



Dołączył: 04 Sie 2008
Posty: 976
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Podkarpacie
Płeć: Lady


PostWysłany: Pią 20:38, 29 Sie 2008    Temat postu:

- Tak, pamiętam…odpowiedział Mead i zaczął się podnosić, ale widać było, że ruchy sprawiają mu jeszcze ból. Erwela uśmiechnęła się przyjaźnie do elfa, który za chwilę dodał:
- Gdy chciałem opuścić wioskę, ludzie za mną krzyczeli : ,, - A może chcą zwieść kolejnych mężczyzn i zaprowadzić ich w sidła śmierci”. O co im chodziło? Przecież my nikogo nie zwodziliśmy, ani nic z tych rzeczy.... Erwela spuściła głowę. W grupie mężczyzn, którzy wtedy wyszli był ktoś, kogo darzyła miłością. Ale...zobaczyła coś na ręce elfki. Na jej nad garstku. Coś...co emanowało mocą maga. Nie wiedziała co. Czuła jednak, że to należy do niego. Elfka była już w jego rękach. I to zdecydowało, że tym bardziej chciała się przyłaczyć do reszty. Teraz, gdy mag zrobił w ich szeregu wyrwę.
- Mężczyzn wyprowadziła elfka. Podobno, po to aby was ratować. Więc ludzie pomyśleli, że na pewno z waszej drużyny. Jednak oni już nie wrócili. Tutaj, jeśli ktoś idzie do lasu i nie wraca to znaczy, że...Świątynia go pochłonęła. Ale to nic zmienia. Ja chcę iść razem z wami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum Cytadela Elfów Strona Główna -> RPG / Wyprawy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 30, 31, 32 ... 59, 60, 61  Następny
Strona 31 z 61

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group.
Theme Designed By ArthurStyle
Regulamin