|
|
|
|
|
|
|
Cytadela Elfów
Forum fanów fantasy, pisarstwa, storytelling i internetowych gier fabularnych
|
|
|
Obecny czas to Wto 19:46, 26 Lis 2024
|
Autor |
Wiadomość |
meadhros umarath
Władca Słów
Dołączył: 10 Gru 2006 Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stalowa Wola Płeć:
|
Wysłany: Wto 11:00, 17 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Meadhros płynął łodzią razem z Khadimem. Młody elf wystukiwał palcami o burte rytm starej, znanej krasnoludzkiej pieśni. Meadhros zaczął mówić...Ni do siebie, ni do Khadima...Przypominam sobie swoją pierwszą i ostatnią (do tego momentu) podróż po morzu...Wtedy chciałem dotrzeć...I dotarłem do celu podróży...Daleko, daleko na zachód...Lecz przypłaciłem to tak wielkim poświęceniem, na które nie zdobyło by się wiele innych istot na obszarze Ardy... Było to dwa lata temu... Z powodu tak młodego wieku, byłem jeszcze uznawany za dziecko....
Nagle Meadhros przerwał...Jego uwagę zwróciła dużych rozmiarów czarna chmura, niespodziewanie pojawiająca się na horyzoncie. Rudy elf wstał... Krzyknął :... Ul....... - chwycił za rękojeść miecza tak, jakby chciał na niego zwrócić czyjąś uwagę i dokończył - ... To przeze mnie!!
....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Arianna
Gość
|
Wysłany: Wto 20:40, 17 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Arianna spojrzała w okno, nagle jej oczy ogarnęła mglista powłoka. Ujrzała przed sobą odpływającą w łodziach drużynę. Sen jednak był prawdziwy... -szepnęła. Gdy widzenie zniknęło elfka nadal wpatrywała się w okno. Czemu nie poczekali... Czemu? Wystarczyła jedna myśl wysłana do mnie... Czemu tego nie zrobił... Tysiące pytań kłębiły się w głowie Arianny, a żal rozdzierał serce. Widocznie tak miało być...
Spojrzała na Hybrida:
- Dziękuję Ci za pomoc - szepnęła - Ty już jesteś w pełni sił. Nie potrzebujesz już mej pomocy. Jak widać oni też nie... - rzekła bardziej do siebie, niż do elfa - Skończyła się moja rola. Może kiedyś ponownie się zacznie... Żegnaj.
Arianna nie patrząc na elfa, ubrała płaszcz i wyszła z komnaty.
Coś się kończy, coś się zaczyna...
Coś się skończyło dla postaci w ciemnym płaszczu, która właśnie przeszła przez bramę miasta i udała się w kierunku lasu. Lecz czy coś się dla niej zaczęło? Początek końca? Początek nicości? Początek...
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Khadim Dębowa Tarcza
Wschodząca Nadzieja
Dołączył: 03 Sty 2007 Posty: 738
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 8:51, 18 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Był ranek kiedy Khadim wstał z łóżka.Ubrał sie i wzioł swoje rzeczy i topór popatrzył na niego i zszedł na dół gdzie czekało śniadanie.Po śniadaniu Erelen
- Gdy będziecie gotowi, przyjdźcie do portu- Powiedział erelen.
Weszli na łodzie Khadim z Meadhrosem.I potrzedł do niego Erelen
- Wiem, że nie ufasz zbyt mocno w elfie łodzie, ale przynajmniej zaufaj mi - powiedział elf do krasnoluda. - Gwarantuję, że prędzej opłyniemy nimi całe Sródziemie, niż one nas zatopią.
Płyneli łodzią jakaś chmura zasłoniła słońce była dziwna i mroczna.Khadim wyjoł Gilberta i patrzył sie na chmure.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Glum
Gość
|
Wysłany: Nie 13:57, 22 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Erelen wpatrywał się w niezwykłe zjawisko na bezchmurnym dotąd niebie. Nagle poczuł dziwne ukłucie w sercu, wywołane brakiem odczuwania obecności Arianny.
Zatem postanowiłaś odejść - pomyślał.
Wspomniał słowa fleki, usłyszane poprzedniego dnia:
Teraz wiem, że prawdziwie żyjemy, gdy ofiarujemy siebie innym. Nie wiem tylko, czy nie pojęłam tej prawdy za późno...
Jednak nie wiesz, skoro odeszłaś - popatrzył smutno w kierunku oddalającego się miasta. - To twój wybór...
- Coś się stało? - zapytał go płynący w łodzi obok Dijkstra. - Niepokoi mnie ten szary obłok zasłaniający słońce.
Odeszła - w jego głowie rozbrzmiał głos elfa. - I już nie wróci...
Spojrzał na Erelena i z jego oczu mógł wyczytać chęć powrotu do Szarych Przystani, by tylko ją zatrzymać.
Wszystkie te słowa, które wypowiedziała, okazały się tylko słowami - kontynuował. - Może nie postąpiłem słusznie, zostawiając ją tam, ale zrobiłem to dla nich. Ona tak pragnęła jego powrotu. Lecz teraz to już nieważne. Muszę dotrzymać obietnicy...
Elf sam nie wiedział, dlaczego zaczął zwierzać się Dijkstrze. Był niedostępny, zamknięty w sobie i rzadko okazywał jakiekolwiek emocje. I może właśnie te cechy jego charakteru tak zaintrygowały Erelena, że czasami pragnął upodobnić się do swojego towarzysza.
- Patrzcie! - przerwał ciszę pomocnik Cirdana. - Przed nami!
Wszyscy skierowali wzrok we wskazanym kierunku. Teraz zobaczyli wyraźnie, że tajemnicza chmura nie była zwykłym obłokiem, ale unoszącymi się w górę kłębami dymu. Miasto, do którego płynęli, stało w ogniu!
- Musimy jak najszybciej tam dotrzeć - rzekł szybko Erelen, wpatrując się w niecodzienne zjawisko. - Oni mogą potrzebować naszej pomocy.
Wszyscy zaczęli wiosłować z całych sił. I Cirdan po raz kolejny miał rację - dotarli do celu przed południem. Natychmiast wysiedli z łodzi, kierując się w stronę płonących domów. Gorzki dym uderzył w nich, jakby chciał ich powstrzymać przed udzieleniem pomocy mieszkańcom Harlandu. Podrażnione oczy zaczęły łzawić.
- Trzymajmy się razem - mówił szybko. - W tym całym zamieszaniu możemy się łatwo zgubić. Jeśli się rozdzielimy... - tu przerwał, sądząc, że wszyscy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. - On jest gdzieś w pobliżu i obserwuje to wszystko. Wiedział, kiedy wypłynęliśmy z Przystani i kiedy zjawimy się tutaj. Dlatego najlepiej trzymać się razem, by nie dać mu sposobności do zaatakowania nas.
Zatrzymali się, spoglądając na tłoczących się wokół ludzi. Niektórzy stali i lamentując, obserwowali, jak ich domy, wraz za całym dobytkiem, pożerają jasne płomienie. Na szczęście więcej było tych, którzy nie dali za wygraną i do końca walczyli, by choć w maleńkiej części ocalić to, czego dokonali przez całe swoje życie.
- Przerażający widok - westchnęła Abigail.
W tej samej chwili jakiś mężczyzna dostrzegł przybyszów i krzyknął w ich kierunku:
- Nie stójcie tak bezczynnie! Łapcie za wiadra i chociaż spróbujcie ugasić ten ogień, który zaraz zniszczy całe nasze miasto!
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
meadhros umarath
Władca Słów
Dołączył: 10 Gru 2006 Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stalowa Wola Płeć:
|
Wysłany: Nie 15:11, 22 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Gdy Maedhros zdał sobie sprawe że to nie chmura a dym rozluźnił się. Przecież nie mógł pozwolić aby zginęli niewinni....Czasem sam siebie nie rozumiem...
....Płynęli dalej....Miasto do którego zmierzali stało w ogniu.....
....Gdy zeszli na brzeg...jakiś mężczyzna dostrzegł przybyszów i krzyknął w ich kierunku:
- Nie stójcie tak bezczynnie! Łapcie za wiadra i chociaż spróbujcie ugasić ten ogień, który zaraz zniszczy całe nasze miasto!
....Maedhros omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie...Dostrzegł wiadro. Nie czekając długo napełnił je wodą i zaczął pomagać ludziom gasić pożar....Zostawił drużynę zbitą w grupke...
....Ale całkowicie nie oddawał się gaszenia pożaru....Zdawał się patrzeć w przyszłość...
W końcu z brudną twarzą i zniszczonym ubraniem wyrzucił wiadro i krzyknął : Na co czekasz??!! Przyjdź!!....Oczywiście jeżeli się nie boisz...... - dokończył zajmuje z pochwy Czarny Miecz....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Dijkstra3
Administrator
Dołączył: 02 Sty 2007 Posty: 463
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Redania, Tetrogor Płeć:
|
Wysłany: Pon 18:07, 23 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Dijkstra leżał w łóżku, nie mógł spać, wyciągnął jeden z wielu notatniczków i odczytał go, listę wypisaną na nim znał na pamięć ale mimo tego jeszcze kilka razy sobie powtórzył w kilku językach. Khadim spał tuż obok niego, elfów nie było, Dijkstra zastanawiał się gdzie mogą byc czy czasem czegoś nie knują... -Uspokuj sie człowieku nie możesz podejrzewać wszystkich, o złe zamiary - Powiedział do siebie Dijkstra -[color=white] Pewnie poszli lamentować and morzem jak to maja w zwyczaju poeci, elfy i inne istoty których nigdy do końca nie zrozumiem" Dijsktra poszedł zwiedzać miasto, pierwszym jego celem oczywiście była karczma najgorsza jaką tylko znalazł w tym mieście, postawił jakimś pijaczkom kolecjke gorzałki i już wiedział dokładnie co gdzie jest, natępnie udał się do miejscowego pasera. Znalał małą uliczkę w której podobno była jego melina, zapukał otworzył mu wielki łysy człowiek niewiele niższy od Dijkstry.
-Czego? - burknął
Dijkstra rzucił mu złotą monetę, łysol próbował ją złapać lecz nie miał w tym wielkiej wprawy, gdy ten trzymał ręce w górze czekając aż monta opadnie Dijkstra wymierzył mu silny cios w splot słoneczny. Łysol ze świstem wypuścił powietrze i zgiął sie w pół. Dijkstra poprawił uderzając łokciem w nerki, Łysy opadł na ziemię jęcząc.
-Następnym razem grzeczniej!
Dijkstra przeszedł do zwijającym się z bólu ochroniarzu Gdy stał na nim zauważył że nie ma tu wycieraczki
-No cóż - powiedział Dijkstra- mogli nie oszczędzać- i wytarł buty o kurtę ochroniarza - hmmm chyba moje buty po tym jednak nie są czystsze - pomyślał z niesmakiem Dijkstra. Dijskta zapukał w jedyne drzwi które były w pomieszczeniu w którym się znalazł.
- Proszę.
Dijsktra wszedł do pomieszczenia był w nim mały człowiek ze szpetną blizną an czole, siedział licząc pieniądze. Był wyraźnie zdziwiony że zamiast ochroniaża wszedł jakiś obcy człowiek, (wyglądający równie groźnie) Mika myśał że to konkurencja.
-Chce coś sprzedać! - powiedział władczo Dijsktra
-Już oczywiście, cóż to takiego? - Dijktra od razu poznał dobrego pasera, nawet się nie zająknał. Dijkstra wyciągnął małą sakiewke i wyciągnął z niej kilka kamieni szlachetnych.
-Acha już oczywiście, Topór! Przynieś klucze od sejfu! - zawołał Paser otwierając drzwi
- Chyba będzie pan musiał sam po nie iść... Dałem pana ochroniażowi kilka lekcji dobrych manier...
Po dokonaniu tranzakcji Dijkstra udał się do apteki, była zamknięta więc uderzył w drzwi domu obok należącego według wiadomości Dijkstry do aptekarza. Starszy człowiek który mu otworzył nie chiał otworzyć apteki, lecz gdy usłyszał brzęk monet w sakiewce od razy przeszedł po rzeczy.
Dijkstra kupił wszystko czego potrzebował. Uznał że już pora wracać. Następnego dnia, mieli wyruszać Erelen powiedział żeby wiąć prowiant Dijkstra szybko jeszcze poszedł na targ kupić, coś do jedzenia. Gdy wrócił dowiedział się że maja płynąć łodziami tam, Dijkstra od razu poczuł znajomy ból w kostce, pamiątkę którą zostawił mu Geralt, dzięki niej zawsze potrafił przewidzieć pogodę. Lecz podczas przebywania nad wodą dłuższy czas to się kończyło silnym bólem. Dijkstra wyciągnał maść , i posmarował nią kostke, a następnie wszedł do łodzi. Gdy płynęli zauważył coś dziwnego, ciemną chmure na horyzoncie.
- Coś się stało? Niepokoi mnie ten szary obłok zasłaniający słońce. Powiedział Dijkstra do Erelena który płynął w łodzi obok. Dijsktra po chwili przypomniał sobie gdzie widział takie chmury, wojna z Nilfgardem...
po chwili jeden z przewoźników zawołał:
- Patrzcie! Przed nami!
Z tej odległości już wyraźnie było widać czarną smugę unoszącą sie w górę, każdy wiedział co to oznacza... Pożar.
-Musimy jak najszybciej tam dotrzeć. Oni mogą potrzebować naszej pomocy. Gdy zeszli na ląd Dijkstra, szybko pobiegł oglądajac sąsiednie ulice, zauwałył kilku ludzi próbujących wywarzyc drzwi niewielkiego budynku.
-Odsuńcie się!
Ludzie widząc olbrzyma zeszli mu z drogi, Dijsktra rozpędził się i uderzył ramieniem w drzwi, wyrywając je z zawiasów.
-Wy dwaj na góre, ty ze mną wyprowadzić wszystkich!
Ludzie słuchali Dijkstry, Jego władczy ton oraz postrura sprawiały że wiedzieli że powinni robić to co mówi. Wyprowadzili kilka odób udało się nawet utarować część dobytku mieszkańców tego domu. Zawołał kilku ludzi jeszcze kilku ludzi stojących i patrzących na to co się dziej, i kazał im iść za sobą. Weszli do nstępnego domu, próbowali gasić pożar, i ratować ludzi. obeszli tak już kilka budynków, Dijkstra już był zmęczony ale się nie poddawał, nie wiedział co sprawia że pomaga ludziom których nie zna, ale czuł że musi tak zrobić. Dom do którego weszli teraz był mocno zniszczony, lecz byli tam ludzie słychać było ich krzyki. Dijkstra kazał kilku ludziom prawdzić parter, sam poszedł razem z dwoma na góre otworzył drzwi. Ludzie będący na zewnątrz usłyszeli tylko huk jakby piorun uderzył w ziemię. Dom aż zachwiał się w posadach, Wszyscy ratownicy ludzie którzy przed chwilą byli gotowi rzykować życie, by ratowac innych, uciekli, przerazili się tego co zobaczyli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Khadim Dębowa Tarcza
Wschodząca Nadzieja
Dołączył: 03 Sty 2007 Posty: 738
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:56, 23 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Ta chmura okazała się dymem. Khadim zszedł na ląd i podbiegł do pierwszego domu. Wyłamał drzwi z zawiasów i wbiegł do środka. Był pusty, lecz Khadim zauważył duże wiadro. Podbiegł do niego i napełnił je wodą. Wiedział, jak gasić pożary. Po pierwsze trzeba lać na domy po zewnętrznej stronie, żeby ogień nie rozprzestrzenił się. Khadim zebrał małą grupę ludzi i razem gasili pożar. Khadim zobaczył, że złodziej okrada ciała. Rzucił się na niego i wbił mu Gilberta w plecy. Lecz złodziej okazał sie wytrzymały. Odwrócił się, żeby zadać cios nożem, lecz Khadim już okładał go pięściami. Złodziej leżał nieprzytomny. Khadim wyjął z jego pleców topór. Wiedział, że w ten sposób go zabije. Spojrzał na pożar, który wydawał się nie do powstrzymania...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Glum
Gość
|
Wysłany: Pią 14:38, 27 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Na słowa Harlandczyka, drużyna rzuciła się do pomocy. Pomimo ich starań, pożar nie dawał za wygraną. Kiedy ugasili płomienie w jednym miejscu, po chwili spostrzegali, że na nowo ogień wybuchnął w innym. Dym stawał się coraz gęstszy i ograniczał widoczność zaledwie na wyciągnięcie ręki.
Erelen rozejrzał się wokół, chcąc złapać oddech. Nie zauważył żadnego towarzysza, a prosił ich, żeby trzymali się razem. Jednak wiedział zbyt dobrze, że w takich warunkach niemożliwe jest nie rozdzielenie się. Tym bardziej, gdy pożar Harlandu nie był zwykłym pożarem. A elf z każdą chwilą coraz bardziej się do tego przekonywał.
- Jak długo to już trwa? - zapytał głośno pracującego obok mężczyznę.
- Niedługo przed waszym przybyciem - odkrzyknął człowiek. - Ktoś zauważył ogień na krańcach miasta i nim ludzie zdążyli tam dobiec, płomienie niewyobrażalnie szybko rozprzestrzeniły się na najbliższe budynki. Wszystko działo się tak nagle, że niektórzy patrzyli na to jak osłupiali. Być może, gdyby wszyscy wzięli się od razu do gaszenia, pożar trwałby tylko kilka chwil.
- Czy ktoś specjalnie mógł podpalić wasze domy? - dopytywał się Erelen.
- Nikt nie byłby na tyle nierozważny, by podkładać ogień w miejscu, gdzie mógłby on zniszczyć cały dorobek ludzkiego życia - mężczyzna zaczął mu się podejrzanie przyglądać. - Chyba, że zrobił to ktoś, kto...
Przerwał mu nieoczekiwany wybuch w pobliżu. Elf z kilkoma Harlandczykami pobiegł w tamtym kierunku. Wkrótce stanęli przed mocno zniszczonym domem, który nadal trawiły płomienie. Z głębi słychać było krzyki uwięzionych ludzi.
- Kilku weszło do środka, chcąc pomóc tym, co nie mogli się wydostać! - krzyczał świadek całego wydarzenia. - Musieli otworzyć jakieś drzwi i nastąpiła katastrofa. Nie wiadomo, czy ktoś nie zginął.
Złe przeczucie zaczęło ogarniać Erelena.
- Widziałeś, kto tam wszedł? - zapytał elf.
- Mieszkańcy i ktoś jeszcze - odpowiedział człowiek. - Wysoki, barczysty mężczyzna. Nigdy wcześniej do nie widziałem w tym okolicach. Wyglądał, jakby przybył z daleka.
- Dijkstra - wyszeptał, blednąc.
Natychmiast ruszył w kierunku wejścia, ale zagrodzono mu drogę.
- Nie możesz tam wejść! - krzyczeli. - W każdej chwili dom może się zawalić!
Erelen patrzył na nich zdumiony.
- Będzie tak stać i czekać, aż wszystko runie, grzebiąc pod sobą żyjących jeszcze ludzi? Chcecie tak po prostu pozwolić im umrzeć?
Nie usłyszał odpowiedzi. Kilku spośród tłumu spuściło wzrok, jakby wstydząc się swojej decyzji.
- Więc stójcie i patrzcie, ale pozwólcie mi tam pójść. Tam jest mój przyjaciel i muszę chociaż spróbować mu pomóc.
Dostrzegł nadbiegającego Meadhrosa i Abigail.
- Chodźcie za mną - zwrócił się do nich. - Będę potrzebował waszej pomocy.
Otaczający go ludzie rozeszli się, ustępując mu z drogi. Naciągnął mocniej kaptur na twarz, by płaszcz ochronił go przed płomieniami. Meadhros i Abigail zrobili to samo. Po chwili zniknęli w płomieniach.
- Uważajcie, gdzie stąpacie - powiedział do towarzyszy. - Mamy mało czasu. Musimy znaleźć Dijsktrę i pozostałych uwięzionych.
Wewnątrz panował niesamowity upał, ale płaszcze z Lorien chłodziły ich dostatecznie. Tylko na twarzy i rękach czuli gorące powietrze, bijące z palących się ścian. Delikatnie weszli po schodach na wyższe piętro, gdzie natychmiast dostrzegli leżące ciało przyjaciela.
- Ja sprawdzę, czy oddycha, a wy wypuście stąd ludzi - polecił Erelen. - Tylko ostrożnie!
Rozeszli się w trzy strony. Elf podchodził powoli do nieprzytomnego Dijkstry. Czuł, jak drewniana podłoga się pod nim ugina. Było coraz mniej czasu.
Kiedy sprawdził, czy jego przyjaciel żyje, odetchnął z ulgą. Za sobą słyszał głosy Abigail i Meadhrosa, którzy tłumaczyli uwięzionym ludziom, żeby wykonywali jak najmniej ruchów, gdyż w każdej chwili budynek może się zawalić. Gdy już wszyscy zeszli ze schodów, dwójka elfów wróciła do Erelena.
- Trzeba go jak najszybciej wynieść - rzekł do nich.
Nagle jedna z krokwi, podtrzymujących dach, oderwała się od sufitu i spadła z łoskotem tuż obok nich.
- Zabierajmy się stąd - powiedział Meadhros, próbując podnieść bezwładne ciało Dijkstry. - Jest za ciężki, by go znieść.
Erelen położył rękę człowieka na swoich barkach i podźwignął go lekko w górę, by Meadhros mógł z drugiej strony zrobić to samo. Ostrożnie podnieśli się z podłogi, by ciężar rannego spoczął na nich. Kiedy dotarli do schodów, sufit nad ich głowami zaczął trzeszczeć.
- Pospieszcie się - nagliła Abigail. - Zaraz to wszystko runie.
Płomienie wokół zaczęły przygasać, jakby strawiły już wszystko, co tylko mogły. Elfy stawiały niezgrabnie kroki, by tylko utrzymać równowagę i nie pozwolić Dijkstrze upaść.
- Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie wyceluje do mnie ze swojej broni, bo jeśli nie, to ja go tutaj zostawiam - rzekł, wzdychając Meadhros.
Erelen próbował się uśmiechnąć, ale przed nimi znajdowało się jeszcze kilka stopni, które musieli pokonać. Na szczęście schody nie były mocno nadpalone i wytrzymywały znacznie większy ciężar niż podłoga na piętrze. Kiedy pokonali już ostatni stopień, usłyszeli za sobą straszny huk. Ze stropu oderwała się następna krokiew, ale tym razem nie zatrzymała się obok poprzedniej, lecz z łoskotem zrobiła dziurę w podłodze i opadła na niższe piętro.
- Prędko! - zawołała Abigail.
Stali już prawie przed wyjściem, gdy cały dom zaczął trzeszczeć i wydawać z siebie złowrogi pomruk. Udało im się jednak opuścić budynek, przed którym czekali na nich ludzie. Spośród niego wyłonił się Khadim.
- Nic wam nie jest? - zapytał.
Nikt nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ w tym samym momencie budynek się zawalił. Okropny dźwięk łamiących się belek i zapadającego się domu, był tak głośny, że zagłuszył wszystkich zebranych wokół. Dijkstra, wyrwany z głębokiego snu, otworzył oczy.
- Co... Co się stało? - zapytał prawie niedosłyszalnie.
- Jesteś już bezpieczny - zapewnił go Erelen. - Nie wygląda na to, byś odniósł poważniejsze rany, oprócz kilku zadrapań.
I zwrócił się do siostry:
- Musisz powstrzymać rozprzestrzenianie się płomieni. Ten pożar nie jest naturalny, inaczej już dawno zostałby ugaszony. Sądzę, że to magia ciągle go podtrzymuje.
Nim Abigail zdążyła zareagować, ktoś z tłumu krzyknął:
- Patrzcie! Ogień znika!
Wszyscy rozejrzeli się dookoła. Rzeczywiście, pożar malał zupełnie niesamowicie, jak wcześniej ciągle wybuchał w nowym miejscach.
- To ich sprawka! - krzyknął ktoś nagle.
Drużyna popatrzyła na siebie zdezorientowana.
- To wszystko przez nich! - dołączył się inny. - Ściągnęli na nasze miasto klęskę!
- Podłożyli ogień, a teraz za pomocą czarów go ujarzmili!
- Nie chcemy tu magów! - urągali stojący obok.
- Niech elfy zajmą się swoimi sprawami i niech zostawią nas w spokoju!
- Nie chcemy tutaj obcych! Precz! Precz!
Erelen dał wszystkich znak, by natychmiast stąd odeszli. Mijając wszystkich, udali się w stronę portu, by zabrać z łodzi pozostawione rzeczy.
Długo jeszcze słyszeli krzyki wzburzonego ludu. Mag spełnił swoją obietnicę...
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Abigail
Gość
|
Wysłany: Sob 18:29, 05 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
- Musisz powstrzymać rozprzestrzenianie się płomieni. - głos brata był jak policzek rzeczywistości. Jakże brakowało Arianny. Ja nie umiem ich zatrzymać. Próbowałam, ale są zbyt silne, zbyt palą. Nim zdążyła się odezwać odpowiedź przyszła sama.
- To ich sprawka! To wszystko przez nich! Ściągnęli na nasze miasto klęskę!
Oni mają rację, Erelenie. Gdybyśmy tu nie przyszli nie zdarzyło by się to wszystko. W tamtym budynku właśnie zginęło dziecko, nie dałam rady go uratować. Gdyby mnie tu nie było, ono by żyło.
Czekała z boku, kiedy reszta drużyny zabierała swoje rzeczy z łodzi. Nagle wydało jej się, że gdzieś w tłumie widzi znajome, jednolicie brązowe oczy. Jasnowłosa dziewczynka patrzyła się w jej stronę. Nagle z jej ust wydobył się krzyk.
- Matko! Mamo!
Abigail wpatrzyła się niepewnie w dziecko. Nagle z jej ust wydarł się powstrzymywany szept.
- Lamia! Gdzie jesteś? – z twarzy biło przerażenie. Zza pleców doszedł ją głos brata.
- Abigail? Wszystko w porządku?
Dziewczynka zniknęła. Elfka odwróciła się, szybko rozluźniając wyraz twarzy.
- Oczywiście. Gdzie teraz idziemy?
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Glum
Gość
|
Wysłany: Śro 21:55, 09 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
- Gdzie teraz idziemy? - zapytała Abigail, kiedy wszyscy członkowie drużyny otrzymali swoją część ekwipunku.
Erelen rozejrzał się. Wokół pełno był zgliszcz po niedawno pięknych domach w tej części miasta. Teraz wśród ruin pracowali ludzie, którzy nie poddali się zniechęceniu i chcieli ocalić zachowane resztki własnego mienia. Niektórzy jeszcze pomrukiwali pod nosem, kto powinien ponieść odpowiedzialność za destrukcję kilkunastu domostw. Wrzawa jednak z każdą chwilą cichła.
- Ulega wątpliwości, czy ktoś zechce nam tutaj pomóc - rzekł po chwili. - Jednak nie wiemy nic więcej ponad to, co powiedział nam Budowniczy Okrętów. Z pewnością nie odnajdziemy Świątyni, a jeślibyśmy nawet ją znaleźli, stracilibyśmy zbyt wiele czasu. Dobrze wiemy, że liczy się każda chwila, gdyż nie tylko my ucierpimy nad niewyjaśnioną tajemnicą. Nasz nieprzyjaciel aż przesadnie pokazał, że nie rzuca słów na wiatr i można się po nim spodziewać dosłownie wszystkiego.
Nie zauważył, jak do drużyny zbliżył się pomocnik Cirdana w obecności pewnej kobiety. Elf z Szarych Przystani podszedł do Erelena i wyjaśnił, kim jest towarzysząca mu postać.
- Kiedy tylko dobiliśmy do brzegu, rzuciłem się do pomocy tutejszym ludziom - mówił. - Nie chciałem stracić was z oczu, ale unoszący się wszędzie dym był tak gęsty, że pozostanie w jednej grupie okazało się zupełnie niemożliwe. Próbowałem was odnaleźć wśród zgiełku i płonących domów, ale sami rozumiecie, że pomoc potrzebującym była ważniejsza. Gdy usłyszałem ten okropny wybuch, pomyślałem, że niedługo wszyscy się pojawią tam, gdzie wydarzyła się tragedia. Nie myliłem się, jednak przybyłem w to miejsce za późno. Zdołałem z daleka tylko usłyszeć, jak ktoś podburzał wszystkich, obwiniając was o podłożenie ognia. Poszedłem więc nad przystań, sądząc, że udaliście się po pozostawione w łodziach rzeczy. Po drodze jednak zatrzymała mnie ta kobieta, wypytując, skąd jesteście i co właściwie tutaj robicie. Odpowiedziałem, że przybyliście w pokojowych zamiarach, chcąc wyjaśnić niecodzienne zjawiska, jakie zdarzają się w okolicy. Poprosiła mnie, bym ją zaprowadził do was, ponieważ ona wie, że to nie wy wznieciliście pożar i że komuś bardzo zależy na tym, by was o to obwiniono.
- Jestem Rathel - przestawiła się kobieta, kiedy tylko elf skończył swą opowieść. - Wiele razy otrzymywaliśmy pomoc od Cirdana, ale nigdy nie udało się wyjaśnić, co tak naprawdę dzieje się w tej krainie. Tutejsi ludzie, niegdyś gościnni i przyjaźni, zaczęli wrogo odnosić się do obcych, jakby bojąc się, że mogą od nich zaznać jeszcze więcej zła i krzywd, które już w nadmiarze nawiedzają harlindońskie rodziny. Mam nadzieję, że nie zniechęcili was do rozwikłania tej tajemnicy. Oni się po prostu trwożą przed tym, co może ich jeszcze spotkać i ze wszystkich stron wyczekują zagrożenia.
- Rozumiem - odparł po chwili Erelen. - Będziemy musieli jednak rozczarować tych, którzy uważają, że już na początku się poddamy. Kilka dni temu dałem słowo pewnemu chłopcu w Annuminas, że spróbuję wyjaśnić tajemnicze zapadanie się pod ziemię Harlandczyków. Opowiedział mi, jak stracił swojego wuja. Poprosił mnie o pomoc, a ja nie mogąc mu odmówić, przysiągłem, że dołożę wszelkich starań, by odnaleźć jego wuja i tych, którzy z nim zniknęli.
- Czy może ten chłopiec... - zaczęła niepewnie Rathel. - Czy może on ma na imię Will?
- Tak - odpowiedział elf.
- Więc o wszystkim się dowiedział - wyszeptała kobieta. - Pisałam do mojej siostry o tym, co się dzieje i co nas spotkało, ale nie chciałam martwić chłopca.
- Czasem dzieci widzą więcej, niż przypuszczamy - powiedział Erelen. - Ich oczy widzą to, czego dostrzec nie mogą oczy najpotężniejszych mędrców i magów. Ich wrażliwe serca wyczuwają to, co chce się ukryć lub co trudno jest wyjaśnić.
- Mimo wszystko cieszę się, że w jakikolwiek sposób dowiedział się o naszych kłopotach - próbowała uśmiechnąć się kobieta. - Inaczej nie byłoby was tutaj i zło jeszcze bardziej panoszyłoby się w Harlindonie. Zadziwiające jest to, że za każdym razem, gdy przybywali tutaj elfy Cirdana, nie działo się nic niepokojącego. Jednak gdy tylko odpłynęli, wokół znów rozpętywała się burza. Tym razem będzie inaczej, czuję to. Ktoś się was obawia, inaczej nie wybuchnąłby pożar przed waszym przybyciem i wzburzony lud nie wyrzuciłby was z miasta. Stali się nieufni, ale nigdy nie odważyliby się nikomu urągać.
- Zatem będziemy zdani tylko na pani pomoc - rzekł Erelen.
- Mówcie mi po prostu Rathel - powiedziała ciocia Willa. - Cieszę się, że zamierzacie zostać.
- Chyba nikt z nas nie pozostawia na pastwę losu niedokończonych spraw - elf spojrzał na swoich towarzyszy. - Przynajmniej nie pozostawiają ich ci, którzy stoją tu ze mną.
Kobieta podążyła za wzrokiem Erelena i zaczęła bacznie przyglądać się drużynie. Szczególnie zdziwiła się widokiem przysłuchującego się rozmowie Khadima.
- Dawno nie widzieliśmy krasnoludów, które skryły się głęboko w ciemnościach gór - westchnęła. - Pamiętam czasy, kiedy mieliśmy wspólne interesy i prowadziliśmy wymianę handlową. Nasze wioski rozwijały się, ale od czasu, kiedy zaczęli znikać ludzie, krasnoludy nigdy nie opuściły swoich podziemnych komnat i wszelki kontakt z nimi został zerwany.
- Przypuszczam, że również wtedy pojawiła się w opowieściach Harlandczyków Świątynia Wiecznego Snu.
- Tak, wszystko miało miejsce w tym samym czasie - potwierdziła słowa elfa Rathel. - Jedno zdarzenie pociągnęło za sobą następne. Niefortunna passa zaczęła się wraz z nadejściem wiosny. Najpierw tajemnicze znikanie, potem pojawienie się Świątyni, a na końcu zerwanie kontaktu z krasnoludami.
- Coś musi łączyć te trzy elementy - podsumował Erelen. - Czy mogłabyś nam opowiedzieć o tym miejscu, którego tak strasznie się boicie?
- Nikt nie zna tak do końca historii Świątyni - zaczęła kobieta. - Tylko jeden człowiek był tak blisko niej, by jego informacje mogły okazać się najbliższe prawdy. Brał udział podczas wyprawy zorganizowanej przez zastępcę burmistrza. W czasie drogi jednak upadł i zwichnął sobie nogę, przez co nie mógł nadążyć za resztą. Pozostawiono go w wiosce, która prawdopodobnie leży najbliżej tego okropnego miejsca. Początkowo wyrzucał sobie własną niezdarność, ale kiedy następnego dnia usłyszał, co przytrafiło się jego towarzyszom, zaczął dziękować losowi, że nie mógł iść z nimi. Okazało się, że wyprawa nie osiągnęła zamierzonego celu i żaden z jej uczestników nie powrócił już do domu. Po całym Harlindonie rozeszła się wieść, że pochłonęła ich ciemność Świątyni. Ale na tym się jeszcze nie skończyło. Niektórzy rozpowiadają, że Świątynia ciągle się powiększa, jakby była żywa, a jej pokarm stanowili ludzie.
Przerwała, chcąc z jednej strony podkreślić niedorzeczność tych stwierdzeń, a z drugiej strony bojąc się, że wypowiedziane słowa, mogą być prawdziwe.
- Straszne - kontynuowała po chwili. - Odkąd pamiętam, na tych ziemiach nie działo się nic takiego. Teraz nasz spokój zostaje zakłócony. Mężczyźni rozpływają się w powietrzu. Kobiety, lękające się o przyszłość dla siebie i swoich dzieci, same nie potrafią zająć się gospodarstwem, przez co brakuje żywności. Wioski upadają, a z nimi do upadku schyla się Harland. W dodatku boimy się, że nie wystarczy zapasów na zimę z powodu suszy, która nawiedziła Arnor tego lata. Wprawdzie otrzymujemy żywność, napływającą z Południowego Królestwa, ale przecież tam też nie mają jej w nieskończoność. Dlatego tak ważne jest, by jak najszybciej wyjaśnić te wszystkie tajemnice. Harlandczycy nie chcą zbliżać się do Świątyni, wiedząc, że mogliby to przypłacić życiem. Nie rozumieją jednak tego, że jeśli handel z krasnoludami nie zostanie wznowiony, stolicę czeka nieuchronny upadek, wskutek czego wiele rodzin straci swoje domy, a nad naszą ukochaną krainą zawiśnie cień śmierci.
- Powiedziałaś, że niektórzy uważają, iż Świątynia ciągle się rozrasta - przypomniał Erelen. – Przypuśćmy, że to prawda. Ale skąd można być tego pewnym, skoro wszyscy ci, którzy widzieli Świątynię, zostali przez nią pochłonięci?
- Człowiek, którego towarzysze pozostawili podczas wyprawy, gdy tylko dowiedział się, co się stało z jego przyjaciółmi, natychmiast zabrał ze sobą kilku mężczyzn w tamto miejsce, chcąc sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie przeżył i nie potrzebował ich pomocy. Nie zbliżali się do Świątyni, ani nie wchodzili do niej, obserwując wszystko z bezpiecznej odległości. Na ich nieszczęście znajdowali się jednak za blisko. Zdecydowanie za blisko. Obrazu, jaki wtedy zobaczyli, nie zapomną tak po prostu, jeśli wymazanie go z pamięci jest w ogóle możliwe. Spostrzegli, że Świątynia nie jest zbudowana z kamienia, ale z potężnych pnączy jakiejś nieznanej rośliny. Jej kolumny tworzyły nie tylko pędy, gdyż na każdej z nich można było dostrzec zdeformowaną grymasem bólu ludzką twarz. Bez trudu rozpoznano ojców, synów, krewnych, sąsiadów i najbliższych.
Z oczu kobiety popłynęły łzy na samą myśl, jaki los spotkał jej męża.
- Dlatego nazwano ją Świątynią Wiecznego Snu - zdołał jedynie wyszeptać Erelen.
- Tak - przytaknęła Rathel. - Ponieważ ten, kto wejdzie do Świątyni, nigdy już stamtąd nie wróci, będąc na zawsze pogrążonym w wiecznym śnie...
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
meadhros umarath
Władca Słów
Dołączył: 10 Gru 2006 Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stalowa Wola Płeć:
|
Wysłany: Wto 11:20, 22 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Meadhros zdał sobie dopiero sprawe przy spotkaniu Rathel, że ciągle trzyma w ręku miecz. Schował go do pochwy nie chcąc nikogo nie pokoić. Wysłuchał uważnie opowieści kobiety. Najbardziej zaciekawiła go Świątynia Wiecznego Snu...Pomyślał chwile...
To może być nawet nie bezpieczne dla elfa który pokonał śmierć bowiem tam ludzie nie umierają...Jedynie zapadają...w wieczny sen...
Nagle na swojej lewej ręce spostrzegł ślady poparzeń i kilka krwawiących ran. Tak się płaci z pomoc innym...- mruknął pod nosem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Glum
Gość
|
Wysłany: Czw 20:23, 24 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Dzień dobiegał końca, kiedy drużyna usłyszała wstrząsającą opowieść. Ostatnie promienie słońca, które powoli znikało za horyzontem, kąpały się w wodach portu. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, zapowiadające ciepłą, jesienną noc. W odpowiedzi na to zerwał się z północy chłodny wiatr, przynosząc ze sobą ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Niemal natychmiast zasłoniły radośnie migające punkciki na nieboskłonie. Wszyscy pomyśleli jednocześnie, że zbliża się zmiana, dopisującej im do dzisiaj, pogody. Zima nadchodziła nieubłaganie, bynajmniej nie zainteresowana kłopotami Harlandczyków.
- Powinniśmy opuścić miasto, zanim na dobre zapadnie zmierzch - powiedział, obserwując niebo, Erelen. - Lepiej, żeby deszcz zastał nas przy ognisku daleko stąd, niż wśród niezbyt przyjaźnie nastawionego do nas ludu, który z pewnością nie udzieli nam schronienia.
- Nie obwiniajcie ich - zaczęła bronić rodaków Rathel. - Oni boją się niewiele mniej niż wy i ich strach przejawia się poprzez agresję. Nie znają was i nie wiedzą, czy nic im z waszej strony nie zagraża. Może nie wszyscy winią was za wybuch pożaru, ale na pewno przypuszczają, że macie z nim coś wspólnego i że ktoś usiłuje powstrzymać waszą drużynę przed rozwiązaniem tej tajemnicy. A skoro ktoś próbował raz, nie zawaha się spróbować i drugi, więc ludzie po prostu boją się o siebie nawzajem, nie chcąc stracić ukochanych osób.
- Nie zdołamy ich przekonać, że nie przybyliśmy tu po to, by im zagrażać, lecz żeby im pomóc - rzekł Erelen. - Dlatego najlepiej będzie, jeśli po prostu znikniemy z miasta.
Następnie zwrócił się do Dijkstry, który najwyraźniej nie wrócił do siebie po wypadku w płonącym domu:
- Czy będziesz mógł maszerować o własnych siłach? Mam tu kilka liści athelas, które podarował mi Cirdan, zanim opuściliśmy Szare Przystanie. Przyłożę je na twoje rany, by przyspieszyły ich gojenie się. Uśmierzą też ból, a przy ognisku troskliwiej zajmę się tobą. Obiecuję.
Wyciągnął z torby podróżnej lecznicze zioło i opatrzył nimi rany przyjaciela. Na szczęście nie miał ich wiele i nie były zbyt poważne. Athelas po pewnym czasie zatamowało krwawienie. Drużyna więc mogła bezpiecznie wyruszyć dalej.
- Udajcie się na wschód - radziła im Rathel. - Kiedy opuścicie mury Harlandu, bez trudu odnajdziecie niegdyś często uczęszczaną drogę. Był to szlak łączący nasze miasto z górami, w których żyją krasnoludy. Dziś nikt tamtędy nie chodzi i trakt zamienił się w polną ścieżkę, o której niemal nikt już nie pamięta. Idąc tamtędy, możecie być spokojni, że nie spotkacie nikogo, kto odważyłby się was niepokoić.
- Zatem na wschód - zadecydował Erelen.
- Ja muszę was opuścić, ale obiecuję spotkać się z wami jutro - powiedziała kobieta. - Oczekujcie mnie o świcie na pierwszym z rozstai dróg, które spotkacie na swojej drodze. Nie będę sama, jeśli uda mi się nakłonić do rozmowy z wami tego człowieka, który ocalał podczas wyprawy do Świątyni. Może się okazać, że jego pomoc w rozwikłaniu tej tajemnicy okaże się niezbędna.
Rathel pożegnała się z nimi i wkrótce zniknęła im z oczu. Pomocnik Cirdana, z którym przypłynęli do Harlindonu, popłynął z powrotem do Szarych Przystani, by o wszystkim powiadomić Budowniczego Okrętów. Drużyna więc udała się na wschód i kiedy znalazła się poza murami stolicy tej krainy, bez żadnych trudności odnalazła polną drogę, prowadzącą w kierunku Gór Błękitnych, których szczyty ledwie majaczyły na tle zachmurzonego nieba. Tak, jak powiedziała Rathel, na ścieżce nie spotkali nikogo. Pod osłoną nocy przemknęli niezauważeni do rozstaju dróg. Zatrzymali się przy zaniedbanym drogowskazie, który informował:
PÓŁNOC - Szare Przystanie
WSCHÓD - Góry Błękitne
POŁUDNIE - lasy Gór Błękitnych i ziemie Harlindonu
ZACHÓD - Harland
- Zejdźmy z drogi i rozbijmy obóz, gdzie odpoczniemy - rzekł Erelen. - Rankiem wyruszymy w dalszą drogę, by odnaleźć Świątynię.
Kiedy znaleźli odpowiednie miejsce między drzewami, z którego mogli obserwować trakt, złożyli na ziemi swoje ekwipunki, a następni rozpalili małe ognisko. Erelen zagotował wodę w misie z Lorien i z pomocą Abigail przemył świeżymi liśćmi athelas rany Dijkstry.
- Najlepiej będzie jeśli teraz po prostu zaśniesz - powiedział do niego elf. - Nie bój się, sen przyniesie ukojenie. Gdybyś tylko czegoś potrzebował, zawołaj mnie. Będę czuwał.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
meadhros umarath
Władca Słów
Dołączył: 10 Gru 2006 Posty: 1934
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stalowa Wola Płeć:
|
Wysłany: Pią 12:09, 25 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Meadhros oddalił się od obozowiska. Rudy elf upadł na kolana. Włosy zakryły mu twarz, a z oczu popłynęły łzy...
Rozglądnął się. Wokół niego stali ludzie, elfy, krasnolódy....nie...raczej ich widma...widma pozbawione konkretnego kształtu...co chwile ukazywały się nowe... Tawarze widm wyrażały przeraźliwy ból gniew, wściekłość...innych smutek, żal, bezsilność....Jedna, jedyna twarz wyrażała coś innego...wyrażała...obojętność...Była to twarz elfa...to była twarz jego samego!!... Nagle pośród twarzy istot prawych, lecz zabitych przez Meadhrosa pojawiły się inna, promieniująca... życiem. Był ta postać Maedhrosa....Najstarszego z synów Feanora...Dla Meadhrosa był kimś o wiele więcej...
Wszystko znikło Meadhros rozglądnął ię ponownie. Nikogo nie było. Położył się na trawie i niczym małę dziecko zaczął płakać... Ojcze...Ojcze...Co chcesz mi powiedzieć...? Powiedz mi...Co mam robić...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Dijkstra3
Administrator
Dołączył: 02 Sty 2007 Posty: 463
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Redania, Tetrogor Płeć:
|
Wysłany: Pią 15:00, 25 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Dijkstra nie berdzo rozumiał co się dzieje, jeszcze przed chwilą wysiadał z łodzi... a teraz jakaś kobieta opowiadała o świątini. Nie znał się na Bogach w swoim świecie, a co dopiero o Bogach w tym świecie. Z tego co móiła kobieta to była świątynia jakiegoś złego Boga, przynajmniej tak mu się wydawało. Wszyscy opuścili miasto, obok rozstaju dróg rozbili obóz. Dijkstrze się to nie podobało, był wychowany wśród chłopów i wiedział że nie należy na rozstajach dróg rozbijać obozów a napewno już nie powinno się spać. Dijkstra uznał że wiedzą co robią, Chłopskie wierzenia nie wzięły się z niczego, wśród nich jest legenda że wisielec na rozstaju dróg zmienia się w wampira, a osoba pochowana tam ożywa. Dijkstra niespecjalnie wierzył w to, Czarodzieje nawet tłumaczyli mu że to niemożliwe, ale Dijkstra wiedział że rozstaje dróg są niebezpieczne. "Nie należy się bać zmarłych ale żywych" zawsze mu powtarzał wuj, i Dijkstra dobrze wiedział że w pobliżu rozstajó dróg krecą się bandyci.
-Najlepiej będzie jeśli teraz po prostu zaśniesz. Nie bój się, sen przyniesie ukojenie. Gdybyś tylko czegoś potrzebował, zawołaj mnie. Będę czuwał.
Dijkstra był zmęczony, rany ładnie się zaczęły goić po tym jak elfy dały mu jakieś zioła. Momo to Dijkstra spał zwyczajnym dla niego niespokojnym snem z którego najlżejszy szelest mógł go wybudzić. Nie da się w jedną noc zmienić przyzwyczajenia z którym Dijkstra żył przez ostatnie dwadzieścia lat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Abigail
Gość
|
Wysłany: Pon 16:10, 28 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Podczas drogi w głowie Abigail ciągle brzmiał głos opowieści Rachel. Kiedy już się rozłożyli, podeszła do brata.
- Co teraz chcesz robić? Dokąd iść? Chyba nie zamierzasz wchodzić do Świątyni?
Nagle usłyszała w głowie obcą myśl. Abigail, ja teraz nie mogę przyjść. Dopilnuj, żeby ten człowiek, któremu raz się udało uciec, nie dotarł na miejsce.
Ale…
Żadnych sprzeciwów. Już raz się postawiłaś, nie chcesz chyba znowu tego samego?
Podświadomie jej dłoń dotknęła nadgarstka drugiej.
- Więc? – jeszcze raz zwróciła się do brata, ale jej myśli krążył już nad pytaniem co ma zrobić. Nie chciałby zabijać tego człowieka, ale… Erelen będzie musiał poradzić sobie sam, bez opowieści i wskazówek naocznego świadka, bez pomocy.
- Jest jeszcze coś co wiesz o tym miejscu i czego nie powiedziałeś?
Chyba wyjdę naprzeciw i zawrócę ich. Chociaż z tymi ludźmi to nigdy nic nie wiadomo.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group. Theme Designed By ArthurStyle
|
|
|
|
|
|