|
|
|
|
|
|
|
Cytadela Elfów
Forum fanów fantasy, pisarstwa, storytelling i internetowych gier fabularnych
|
|
|
Obecny czas to Sob 17:38, 30 Lis 2024
|
Autor |
Wiadomość |
Arianna
Gość
|
Wysłany: Sob 10:52, 28 Kwi 2007 Temat postu: Kryształ Czystych Serc |
|
|
Armandia – świat ginący powoli niczym kwiat w wazonie, trwa niszczony ciemnością. Niegdyś wszystko kwitło, uśmiechy świeciły na twarzach przedstawicieli przeróżnych ras. Nagle wszystko się skończyło, znikła radość, jakby strażnik, o którym nikt nie wiedział, przestał strzec krainy, a ciemność wylała się na Armandię topiąc ją w swych chłodnych pocałunkach. Wkradła się w serca wątpiących, podporządkowując ich swej woli. Zapadła noc, po której nigdy ma nie nadejść wschód słońca.
Przed laty pewien stary prorok, na łożu śmierci wyrzekł przepowiednię:
„Gdy gospoda napis zmieni,
Blask narodzi się kamieni,
Miecz zatruty przetnie księżyc,
W złoty gród życie przybędzie,
I cierpienia kres nastanie,
Gdy się kryształ jednym stanie.”
Zrodziła ona nadzieję w sercach i umysłach, lecz zbyt szybko jej wartość popadła w zapomnienie. Stała się zwykłą rymowanką dla dzieci, piosenką umilającą podróż wędrowcom i jedynie dla nielicznych, wierzących w nadejście lepszych czasów – nadzieją.
Księżyc delikatnie oświecał drogę do Awaharu. Sylwetka w czarnym płaszczu mknęła bezszelestnie między drzewami. Kaptur skutecznie zatapiał twarz istoty w cieniu. Miękka trawa posłusznie uginała się pod stopami tajemniczej istoty.
Strażnik miasta już z daleka zauważył nadchodzącego przybysza. Czasy, gdy strażnicy spali w spokoju na nocnej warcie dawno minęły.
- Kim jesteś? – rzekł wysoki mężczyzna unosząc lekko miecz i wpatrując się w ledwo dostrzegalny w ciemności krztałt nieproszonego gościa. Odpowiedziała mu cisza. Strażnik powtórzył pytanie, a w jego głosie słychać było lekkie drżenie niepokoju mieszającego się ze strachem.
Istota w czarnym płaszczu podeszła bliżej do mężczyzny, uniosła dłoń w czarnej, skórzanej rękawiczce i nagle z niej wydobyło się blade światło, ogarniając pierś strażnika przezroczystym kołem.
- Wysłannikiem przeznaczenia – szepnęła cicho istota, patrząc w oczy mężczyzny, z których najpierw zniknął strach, następnie zagościł spokój, a po chwili zamknęły się unosząc dzielnego strażnika w krainę snów – Przeznaczeniem, którego niestety nie zrozumiesz... - rzekła nieznajoma postać, przechodząc obok śpiącego i bez trudu otwierając bramę miasta, która zwykle zamknięta była na mnóstwo zamków i zaklęć ochronnych. Rankiem, gdy strażnik się obudzi, nocne spotkanie zniknie na zawsze z jego pamięci.
Uderzenia lekkich butów o wybrukowaną drogę miejską rozbijały ciszę poranka. Noc próbowała jeszcze utrzymać się w niektórych kątach pełnych cieni, lecz pierwsze promienie słońca skutecznie pozbyły się ostatnich z nich, dając początek nowemu dniu, który dla wielu zwiastował smutek, strach i brak nadziei. Ostatnie z cieniów i mroków roztopiły się w blasku słońca. Słońca, które kiedyś świeciło mocniejszym i weselszym blaskiem. Teraz rzucało gasnące promienie. Podobnie gasła nadzieja w ludzkich sercach.
Postać w czarnym płaszczu zniknela w drzwiach, nad którymi trącany powiewem porannego wiatru, bujał się napis „Gospoda ostatniej przystani”.
W środku panował półmrok, okiennice były jeszcze zamknięte, gdyż się nie spodziewano gości o tak wczesnej porze. Za długą ladą, oparta o własne ręce spala młoda, rudowłosa dziewczyna, której zadaniem było czuwać cala noc, oczekując, iż może, ktoś z mieszkańców gospody zażyczy sobie cos.
Zakapturzona postać podeszła do śpiącej i delikatnie dotknęła ją za ramię. Dziewczyna otworzyła zaspane oczy, lecz widząc kto ja obudził krzyknęła z przerażeniem i uciekła na zaplecze, skąd do czujnych uszu nieznajomej doleciały urywki rozmowy. Po chwili z zaplecza wyszedł właściciel gospody i niechętnym krokiem, pełnym obawy zbliżył się do niespodziewanego gościa.
- W czym mogę pomoc? – spytaj jąkając się ze strachu.
- Potrzebny mi pokój, łaskawy panie, i cisza – rzekła spokojnie istota w czarnym płaszczu, jej glos był lekki i melodyjny, lecz tylko wrażliwe ucho doświadczonego maga mogło wyczuć, iż prawdziwa barwa głosu skrywana była za zasłona czaru.
- Nie... nie ma wolnych pokoi – odrzekł z wahaniem karczmarz.
- Nie ma? – mężczyzna nie widział skrywanej pod kapturem twarzy istoty, lecz doskonale czuł na sobie jej przenikający wzrok, sięgający w głąb jego duszy.
- To znaczy... Jest, ale nie wiem czy łaskawej pani będzie pasował... – zaczął z wahaniem. Wiedział doskonale, iż nieufni mieszkańcy jego starej gospody opuszcza jej ściany bezzwłocznie, gdy dowiedzą się o obecności nieznajomej, która bez wahania zostanie skojarzona ze sługami ciemności.
-Będzie pasował – rzekła chłodno kobieta, wzięła klucz z drżącej ręki mężczyzny i weszła po schodach na gore, otwierając drzwi komnaty opatrzone tym samym znakiem, który wyrzeźbiony był na kluczu.
W komnacie panowała ciemność, która szybko roztopiła się w świetle płynącym z otwartego przez kobietę okna.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Stal za nimi niski staruszek, oczy jego spowite były mgłą świadcząca o ślepocie, w rękach trzymał kwadratowy przedmiot zakryty czarna płachta.
- Witaj Amertesie – rzekła kobieta, twarz której nadal skrywał cień kaptura – czy przyniosłeś dla mnie to, o co prosiłam?
- Zaiste moja pani – rzekł starzec wnosząc tajemniczy przedmiot do komnaty i stawiąć go na stole – to zaszczyt dla mnie pani, poznać cię – skłonił się nisko – i choć życie zabrało mi mój ludzki wzrok, to widzę cię oczami, które ofiarował mi Najwyższy, oczami, które widza ludzkie serca, przeszłość i przyszłość.
- Najwyższy łaskawy jest dla mających nadzieje – odpowiedziała kobieta, a po barwie jej głosu poznać można było, iż jej usta rozjaśnił uśmiech – dziękuje ci Amertesie, iż spełniłeś moja prośbę. Czy Twe oczy widza mą porażkę czy powodzenie?
- Tego pani wiedzieć nie możesz, jedynie powiem ci, iż przeznaczenie Twe zapisane w księgach Najwyższego spełni się, czy spowite zwycięstwem czy porażka, tego nie wiem. Wiem, iż czas się wypełnia, a piasek w klepsydrze Armandii kończy się.
- Kończy się... Najważniejsze by przewrócić klepsydrę na czas.
- Zaiste pani – rzekł ślepiec wychodząc z komnaty – zegnaj, bowiem nie zobaczymy się już, gdyż piach w mej klepsydrze już się skończył i przewracanie jej nie należy do mnie. Pamiętaj proszę pani, iż wiara we własne czyny sprawia, iż stajemy się nieśmiertelni. Uważaj na miecz przywódcy pani...
Starzec wyszedł chwiejnym krokiem z gospody, odprowadzony bacznym okiem karczmarza.
Kobieta podeszła do stołu, na którym spoczywał pakunek, przyniesiony przez ślepca. Jednym zwinnym ruchem ściągnęła czarna płachtę. Pod nią błysnęła srebrem klatka wypełniona białymi gołębicami. Istota w czarnym płaszczu otworzyła drzwiczki klatki, a ptaki wyfrunęły wesoło prostując skrzydła. Zrobiły koło po pokoju, niezwracając uwagi na otwarte okno, usiadły na ramionach i głowie postaci. Kobieta nie przejmując się ptakami dotknęła delikatnie klatki, która rozpłynęła się w powietrzu. Następnie usiadła za stołem, położyła przed sobą dłonie i gdy je zabrała na drewnianym blacie leżała mała karteczka pergaminu, tusz i pióro. Ręka schowana w skórzanej rękawiczce ujęła pióro, zamoczyła jego koniec w czarnej cieczy i zaczęła pisać na szorstkiej powierzchni pergaminu piękne elfickie litery:
„Gdy gospoda napis zmieni,
Blask narodzi się kamieni,
Miecz zatruty przetnie księżyc,
W złoty gród życie przybędzie,
I cierpienia kres nastanie,
Gdy się kryształ jednym stanie.
Twe serce czyste, dusza nadzieja spowita, jeżeli wierzysz w te sześć wersów, czekam na ciebie w Gospodzie Ostatniej Przystani”
Następnie kobieta dotknęła pergaminu, a ten rozmnożył się na kilka innych z identyczną treścią. Każdy z gołębi po kolei zeskakiwał posłusznie na blat stołu i unosił nóżkę by ułatwić przywiązanie do niej malej karteczki.
Gdy każdy z ptaków miał już pergamin, kobieta podeszła z nimi do okna i rzekła:
- Lećcie, oblećcie cały kraj i znajdźcie istoty o sercu czystym, nie patrzcie na ich rasy, na ich wygląd, na ich czyny. Jedynie w serca ich zajrzyjcie, a gdy szczerość i czystość tam zobaczycie wręczcie im wiadomość ode mnie i zaprowadźcie tu. Liczę na was.
Ptaki poderwały się delikatnie z ramion kobiety i wyfrunęły przez otwarte okno w niebo zalane blaskiem ciepłego słońca...
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Opiekun
Administrator
Dołączył: 17 Gru 2006 Posty: 1417
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 11:31, 28 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
-Niestety gołąbku. Moje serce nie jest czyste... Odejdź... - Anioł chwycił ptaka w obie dłonie i wyrzucił go wysoko w powietrze, tak, że przez chwilę jego sylwetka zakryła Opiekunowi całe słońce. Wielki cień białych skrzydeł przypomniał Opiekunowi dawne czasy. Gdy Aniołowie swobodnie latali po całym świecie. Przypomniała mu się Gospoda... I te kilka cudownych godzin, które spędził z cudowną myślą, że kocha, że jest kochany... Cień zniknął.
Anioł wziął pergamin i spalił go w dłoniach. Ruszył ponowie na spacer do ciemnego lasu, gdzie w spokoju mógł oddac się czuwaniu nad mrokami swej duszy. Odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i zaczął opowiadac wiersz, który opowiedział mu pewien chłopiec, gdy zgubił się w ciemnym lesie...
W głuchą północ, w snów tumanie, gdy znużyło mnie dumanie
Nad księgami zapomnianej magii, znanej w dawnych dniach,
Chyląc głowę nad foliałem, niespodzianie usłyszałem
Chrobot, jakby ktoś nieśmiałym palcem skrobał znak na drzwiach.
„Gość”, mruknąłem, „tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach:
Skąd ten zimny pot i strach?”
Och, pamiętam: wlókł się żmudnie grudzień, jak to zwykle grudnie,
Po podłodze pełgał złudnie żar, co gasł już w siwych drwach.
I pragnąłem, by nieskory świt prześwietlił wreszcie story,
By oderwał od Lenory myśl zbłąkaną w niebios mgłach,
Od Lenory, której imię do tej pory śpiewa w mgłach
Chór aniołów w moich snach.
Lękiem się o serce otarł szelest purpurowych kotar,
Grożąc cieniem, mrożąc drżeniem, które niosło się przez gmach;
By nad tętnem rozszalałem zapanować, powtarzałem:
„To gość jakiś tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach;
Tak, to późny gość” – szeptałem – „stanie wnet w otwartych drzwiach:
Po cóż ten dziecinny strach?”
Czując, że znów głos mi służy, nie wahałem się już dłużej:
„Panie” – rzekłem – „czy też Pani – gościu, któryś pod mój dach
Zbłądził – dowiedz się, mój panie, że to nocne chrobotanie,
Gdy zabrzmiało niespodzianie, w ścianie jakby lub przy drzwiach,
Wziąłem zrazu za szmer myszy” – tu otwarłem drzwi, lecz w drzwiach
Mrok stał tylko, mrok i strach.
Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku,
Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich snach;
Ale ciemność trwała niema, świadcząc, że za drzwiami nie ma
Żywej duszy; tylko trzema sylabami poprzez gmach
Szept „Lenora!” niósł się z moich ust i echem poprzez gmach
Wracał, drżąc w okiennych szkłach.
Zawróciłem więc od proga, czując, jaka mi pożoga
Duszę niszczy, jak się iskrzy głownia serca w gniewnych skrach.
I znów chrobot przerwał ciszę: „Pewnie” – rzekłem – „wiatr kołysze
Okiennicę, albo słyszę zgrzyt obluzowanych blach
Jakiejś rynny; ten niewinny chrobot przerdzewiałych blach
To nie powód, by czuć strach.”
Pchnąłem okno. I z łopotem skrzydeł, z czarnym piór furkotem
Wdarł się przez nie szumnym lotem kruk, ptak święty w dawnych dniach.
Musiał znać swą przeszłość – zatem, jakby gardził ludzkim światem,
Z wielkopańskim majestatem zasiadł w ciszy tuż przy drzwiach,
Na Atenie marmurowej tkwiącej w niszy tuż przy drzwiach:
Siadł, a mnie ogarnął strach.
Lecz przemogłem trwogi władzę: jakiś komizm był w powadze
Ptaka-starca, odzianego w zdartych piór żałobny łach.
„A to z waści kawał mruka!” – rzekłem kpiąco. – „Do kaduka,
Tak wyleniałego kruka nie ma i na piekieł dnach!
Zdradź mi, jakie nosisz imię na Hadesu mrocznych dnach?”
Kruk zakrakał: „Kres i krach”.
Osłupiałem; czy to wszystko sen? jak mogło się ptaszysko
Tak odezwać, jak orator, co na wylot zna swój fach?
Choć w tym sensu było mało, przecież słusznie się zdawało
Rzeczą całkiem niebywałą, że ptak, siedząc przy mych drzwiach,
Na popiersiu marmurowym, bielejącym tuż przy drzwiach
Kracze schryple: „Kres i krach”.
Gęstą czernią na boginię cień rzucając, kruk jedynie
Parę słów wykrakał, jakby skakał w nich po kruchych krach.
Potem milczał dłuższą chwilę – widać chciał rzec właśnie tyle –
Lecz gdym rzekł: „Czy się nie mylę? czy zbłądziłeś pod mój dach,
By mi zdradzić, jakie szczęście znajdzie drogę pod mój dach?”
Kruk zakrakał: „Kres i krach”.
Słysząc znów tych słów dźwięk nagi, więcej w nich znalazłem wagi:
Brzemię wróżby spadło na mnie, jak na trumnę spada piach.
„Pewnie” – spróbowałem zatem – „te dwa słowa są cytatem
Z wieszcza, znużonego światem, wciąż skąpanym w krwi i łzach.
Z mistrza, który swoją lutnię stroił smutnie, cały w łzach,
Na dwa tony: «kres» i «krach»?”
Lecz wciąż miał nade mną władzę komizm tkwiący w tej powadze.
Przeto w kąt, gdzie bielał marmur i gdzie czerniał ptak przy drzwiach,
Pchnąłem mój obity skórą fotel, by w nim wszcząć ponurą
Medytację nad naturą słów zrodzonych w zmierzchłych dniach,
Zgłębiać głuchą wróżbę, którą ów ptak, w dawnych czczony dniach,
Zawarł w krótkim: „Kres i krach”.
Gdym brnął przez hipotez listę, kruk źrenice swe ogniste
Utkwił we mnie, jak szachista, gdy szyderczo syczy: „Szach!”;
Trwało to milczące starcie; spoglądałem nań uparcie,
Głowę wsparłszy o oparcie: skóra, pękająca w szwach,
Lecz wciąż gładka, odbijała światło świec, a w czaszki szwach
Huczał pogłos: „Kres i krach”.
I pojąłem w owej chwili: już się nigdy nie odchyli
Na poduszki droga głowa, z iskrą światła w złotych brwiach...
I załkałem: „Tak, niestety! Bóg cię skrapia wodą z Lety,
Aby obraz tej kobiety nie nawiedzał cię już w snach!
Tak, spal wszystkie jej portrety – wtedy ujrzysz w przyszłych snach...”
Kruk dokończył: „Kres i krach!”
„Zły proroku!” – zakrzyknąłem – „czartem jesteś, nie aniołem,
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy sztorm cisnął cię na piach
Mojej duszy, na wybrzeże, gdzie Samotność pustki strzeże –
Zanim życiu sens odbierze Rozpacz, uśmierz w sercu strach:
Jestże balsam w Galaadzie? Powiedz, bo mnie dręczy strach!”
Kruk zakrakał: „Kres i krach”.
„Zły proroku!” – zakrzyknąłem – „czartem jesteś, nie aniołem,
Na to niebo ponad nami – na ten Boga wzniosły gmach –
Zdradź mej duszy, którą pali ból: co czeka na nią w dali?
O, gdybyśmy się spotkali z mą Lenorą w nieba mgłach!
Co mnie czeka, co ocali – czy Lenora w rajskich mgłach?”
Kruk zakrakał: „Kres i krach”.
„Zgrzyt tych słów niech nam się stanie pożegnaniem, zły szatanie!” –
Poderwałem się. – „Leć w zamieć, w zamęt, zgiń na piekieł dnach!
Nie waż się uronić pióra – niechaj czarna twa natura
Sczeźnie, wroga i ponura; nie chcę widzieć cię w tych drzwiach
Nigdy więcej! Wyrwij z serca dziób – i precz, bo stoi w drzwiach...”
Kruk dokończył: „Kres i krach”.
I wciąż jego czerń skrzydlata nie drgnie, jakby chciała lata
Spędzić nad Pallady bladym czołem, w niszy tuż przy drzwiach;
I wciąż w oczach mu się żarzy demoniczny blask lichtarzy,
A cień kruka trwa na straży mojej duszy, która w snach
Miota się, lecz nie powstanie, bo wciąż jawi się w jej snach
Krecha krwawa – kres i krach!
Z oczu Opiekuna popłynęły łzy. Zaczął biec. Biegł tak szybko jak tylko mógł. Ile tylko sił w nogach. A gdy nie miał już siły. Począł leciec. Tak szybko jak tylko mógł...
-Nigdy Więcej! - ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Salomon
Łzy Księżyca
Dołączył: 19 Lis 2006 Posty: 310
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z daleka Płeć:
|
Wysłany: Sob 16:45, 28 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Jeden z gołębi leciał nad murami miejskimi, gdy poczuł coś dziwnego, poleciał w tamtą stronę. zobaczył, ze przed bramą miejską stoi wysoki mężczyzna o bladej cerze, czarnych włosach i złotych, kocich oczach.
Patrzył pustym spojrzeniem na dwóch rosłych strażników. Wyciągnął dłoń z półcalowymi paznokciami w ich stronę. Trysnęły z niej dwie czarne błyskawice, które uderzyły w czoła strażników. Obaj mężczyźni unieśli się, jakby niewidzialna siła złapała ich z gardła i podniosła do góry. Mężczyzna spokojnie przeszedł przez bramę i odwrócił się.
Zamknął dłoń, a błyskawice zniknęły. Strażnicy z głuchym odgłosem, połączonym z trzaskiem pękającej kości opadli na ziemię. Mężczyzna uśmiechnął się i popatrzył w górę, na gołębia, który niemalże wisiał nad jego głową.
- Witaj, mały przyjacielu - powiedział do niego
Gołąb zrobił kółko nad jego głową i usiadł mu na ramieniu.
- A cóż to? - powiedział i odwiązał liścik z nóżki ptaka.
Rozwinął papier i przeczytał treść listu.
- W takim razie, prowadź mnie do swojej pani. - Powiedział do ptaka.
Gołąb poderwał się i zaczął lecieć jedną z uliczek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Cain
Wschodząca Nadzieja
Dołączył: 28 Kwi 2007 Posty: 939
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć:
|
Wysłany: Nie 21:34, 29 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Od dłuższego czasu obserwował mężczyznę o niewiarygodnie czarnych włosach. Jego jadowicie zielone oczy lśniły ogarnięte bólem zadawanym przez promienie słońca. Naciągnął kaptur ciemnego płaszcza zakrywając postrzępione włosy do ramion w kolorze śniegu. Wolał pozostać w ukryciu, tak aby jego mleczno czekoladowa skóra nie przysporzyła mu większych problemów.
Nad jego głową fruwał gołąb, którego starał się przepłoszyć, jednak ujrzał coś przy łapce ptaka.
- Co to ma znaczyć?- zapytał sam siebie spoglądając zdziwiony. Zwierzę usiadł mu na dłoni okrytej brązową rękawiczką i zagruchało. Wziął wiadomość od ptaka i przeczytał.
- Ciekawe... oby to oznaczało zarobek.- mruknął idąc dalej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Opiekun
Administrator
Dołączył: 17 Gru 2006 Posty: 1417
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pon 17:24, 30 Kwi 2007 Temat postu: |
|
|
Była już ciemna noc, kiedy Opiekun zatrzymał się i powoli opadł na ziemię. Nie miał siły już lecieć. Nie miał już siły krzyczeć. Nie miał siły płakać. Nie miał siły na nic... Zatrzymał się i rozejrzał się. Przeleciał cały stary las i prawdopodobnie morze. Usiadł na starym spróchniałym konarze sosny i pozwolił aby ciepły, letni wiatr powoli spowił całą jego twarz, lekko muskając policzki i delikatnie szczypiąc w powieki. Chwila odpoczynku i wytchnienia. Noc już była głęboka a księżyc swoim majestatem zdobył już całe niebo i rozgromił wszelkie chmury. Miliony gwiazd, niczym jego wojsko z pochodniami, stało nieruchomo i czekało na znak do walki. Do beznadziejnej potyczki o panowanie na nieboskłonie. Tak jakby dzień miał już nie nadejść. Opiekun wstał powoli i opierając jedną dłoń na dużej sośnie, począł wpatrywać się w księżyc. Gdzieś w gwiazdach ukrywał się On. Ten, który nie miał już odwagi spojrzeć aniołowi prosto w twarz. Ten, który oszukał swojego sługę. I jest tam gdzieś ona.
- Arianno... - szepnął a po policzkach znów popłynęły łzy. Minęło tyle czasu, a ból jeszcze nie minął. Narasta z dnia na dzień. Zaczynając dzień i kończąc go na łzach. Może kiedyś odnajdzie jej grób... Nie dziś.
Poderwał się kilka metrów w górę i wyciągnął dłoń przed siebie. W miejsce, w które uderzył piorun by rozproszyć śmiertelną ciszę nocy, pojawił się błękitny portal. Anioł znów dotknął stopami ziemi i wszedł w weń powoli.
W świątyni nie było nikogo. Smutek i milczenie zionęły z każdego ciemnego końca hali wejściowej. Za drzwiami przyozdobionymi scenami z aniołami wyrytymi srebrnym dłutem, znajdował się inny posąg. Tym razem nie był to anioł, który chronił jakąś kobietę swymi czarnymi skrzydłami. Tym razem był to Opiekun i Arianna. Wtedy też byli. Nie miał tego świadomości, teraz miał. Dwoje kochanków zastygłych w ostatnim pocałunku.
- Witaj Kochanie - powiedział do posągu anioł i ruszył w stronę małej komnaty, w której czasem wypoczywał. Usiadł na swoim łożu i myślał ile jeszcze może tego znieść. Jak mocno może jeszcze upaść, powoli otulając się swoim bólem i smutkiem. Czy jest sens łudzić się nadzieją...
Położył głowę na czarnej poduszce i spróbował zasnąć. Nie udało mu się. Na poręczu, u stóp Opiekuna siedziała biała gołębica z przywiązaną wiadomością do nóżki...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Cain
Wschodząca Nadzieja
Dołączył: 28 Kwi 2007 Posty: 939
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć:
|
Wysłany: Wto 18:33, 01 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Pogwizdywał pod nosem ściskając w jednej dłoni pas od toby, która zwisała mu przez ramię, a w drugiej podrzucając sakiewkę ze złotem.
- No, no dzisiaj to się dorobiłem.- zaśmiał się otwierając gospodę kopniakiem. Rozejrzał się po pomieszczeniu krzywiąc na widok kilku pijaczków. To nie był jego świat mimo, że wiele godzin z takimi przesiedział grając w kary i oczywiście zgarniając cały zakład. Ten świat nie był jego światem, jednak przyzwyczaił się do niego. To nie były ciemne korytarze Podmroku, tutaj siostra nie zabijała siostry, ani brat brata, tutaj życie toczyło się inaczej.
- Szklankę mleka.- powiedział siadając przy barze. Mężczyzna za blatem spojrzał w niemym zdziwieniu. Takie zamówienie nie było częste.
- Przepraszam, czy ja mówię niewyraźnie? Mleko zamówiłem.- podniósł głos podirytowany. Mężczyzna dopiero wyjął spod blatu szklankę i podał zamówienie, kiedy chłopak wyjął sztylet zza pasa i wbił go w drewniany blat.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Szasta
Szept Słońca
Dołączył: 13 Sty 2007 Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 9:29, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Jeden z gołębi leciał wciąż przed siebie. Jego zwierzęcy instynkt mówił mu, że jego cel jest dość daleko. I w końcu go znalazł. Była to mała drewniana chatka w głębi lasu. Gołąb wlaciał przez uchylone okno do chaty.Na środku izby stał czarnowłosy mężczyzna z długa brodą, ubrany w brązowy płaszcz z kapturem . Mężczyzna wspierał się na ciężkim kosturze. Dorzucał właśnie coś do kotła zawieszonego nad prymitywnym paleniskiem. W izbie rozniósł się zapach świeżych ziół. Mężczyzna nie musiał widzieć ani słyszeć wlatującego gołebia. I tak wyczuwał jego obecność. Uśmiechnał się na widok ptaka i przyjaźnie wystawił do niego ręke. Gołąb posłusznie usiadł na jego ramieniu. Mężczyzna zauważył mała karteczkę. Z zaciekawieniem otworzył ją i przeczytał wiadomość.- Tak mój mały przyjacielu, na coś takiego właśnie czekałem - rzekł do gołębia. - Droga przede mną dosyć daleka, ale czym to jest dla sługi natury. Prowadź do swojego właściciela. Wypowiedział po cichu słowa zaklęcia i puknął kosturem o podłogę. Na jego miejscu stał teraz piękny sokół. Z głośnym trzepotem skrzydeł wyleciał z chaty za gołębiem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Szasta dnia Nie 14:11, 13 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Abigail
Gość
|
Wysłany: Śro 10:30, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Otworzyła oczy. Żadnego przebudzenia czy przebłysku świadomości. Podniosła powieki i wstała. Do jej liliowych tęczówek nagle wlało się światło poranka, więc przymrużyła oczy. Na parapecie okna siedział biały gołąb, zajadle waląc dziobem w szybę. Kiedy zauważył że obudziła się przysiadł spokojnie, przyglądając się jednym okiem. Usiadła na łóżku, wyraźnie nie mając zamiaru otwierać okna. Zwierze zaczęło się niecierpliwić. Podleciało w górę i kręciło się przy oknie, co jakiś czas stukając w szybę.
Od nocy coś się zmieniło. Czyjaś nowa obecność w pokoju obok zaintrygowała ją. Siedziała na łóżku, podwinąwszy nogi i opierając się plecami o ścianę. Po coś tu przyszła, ale nie wiedziała po co. Zrobiła co było do zrobienia. Gołąb mocniej uderzył. Idź, to nie okno którego szukasz. Tym razem ptak całym ciałem wpadł na szybę. Podeszła i otworzyła okno. Zwierzę niecierpliwie wleciało do środka i usiadło na oparciu krzesła. Prawdopodobnie uznało ją za mniej bystrą i spostrzegawczą, podjęło wiec próbę odwiązania od nogi zwitku papieru. W końcu ptak usiadł na wyciągniętej ręce i dał odwiązać sobie wiadomość.
Wróciła do wygodnego miejsca na łóżku i zaczęła czytać. Już gdzieś to słyszała. Śpiewający chłopiec pasący gęsi. Doszła do końca i spojrzała z rozbawieniem na gołębia. O, mój mały. Musisz patrzeć głęboko, żeby cośkolwiek tam dostrzec. Zwierze upewniwszy się, że wiadomość dotarła do jej świadomości odleciało w światło słońca. Ubrała się i wyszła z pokoju, kierując się do pokoju po drugiej stronie korytarza. Nie zadając sobie trudu pukania nacisnęła klamkę. Osoba po drugiej stronie prawdopodobnie i tak wiedział o niej, a jeśli nie to już nie jej problem.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Arianna
Gość
|
Wysłany: Śro 13:35, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Postać w płaszczu stała przy oknie. Gdy nieproszony gość wpadł bez pukania do komnaty, odwróciła leniwie głowę.
- Nie wyglądasz mi na osobę, którą rodzice obdzielili lekcją kultury. Lecz Twe czyny świadczą o czymś innym. Cóż... Nie przybyłam tu by udzielać lekcji właściwego zachowania. Dla Ciebie zrobię wyjątek. Gdy wchodzisz do czyjejś komnaty, tym bardziej komnaty nieznanej Ci istoty, należy zapukać. Taki czyn uważa się za wyraz dobrych manier. A bezcerymonialne wchodzenie jak do siebie, kojarzone jest często z wiejskimi upodobaniami. Wyglądasz na bystrą, więc szybko się nauczysz - twarz istoty zatopiona była w cieniu kaptura, lecz po barwie jej głosu dostrzec można było, iż jedynie droczy się z nowoprzybyłą, a jej usta rozjaśnia uśmiech. Podeszła spokojnie do swego gościa:
- Witaj, jesteś pierwszą istotą, która odpowiedziała na me posłanie. Zapewne z powodu tego, iż nasze pokoje dzieli jedynie ściana. Inni, do których dotrą me gołębice, nie znajdują się tak blisko, wiec musimy poczekać na ich przybycie.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Abigail
Gość
|
Wysłany: Śro 14:13, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Usta elfki ułożyły sie w pełen miłego zaskoczenia uśmiech.
- Witaj Pani. Nieczęsto zdarza mi się ostatnio sportykać istoty nauczone i przestrzegające dobrych manier, jest raczej odwrotnie. Co prawda wychowałam się na wsi, ale moi rodzice dużo uwagi poświęcili na wpojnie mi zasad dobrego wychowania. Cieszę się, że w momencie kiedy ich zaniechałam trafiłam na osobę, która mi o nich przypomniała. Chociaż uważam, że budznie przez walenie w szybę, w obliczu zasad dobrych manier, dość brutalne, może zostać poczytane tylko za zadość uczynienie. Skoro jestem pierwsza i mamy trochę czasu do przybycia pozostałych, proponuję, zejść na dół na wspólne śniadanie.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Arianna
Gość
|
Wysłany: Śro 14:27, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Roześmiała się:
- Wibacz mi zachowanie mojej gołębicy - pogłaskała ręką, ukrytą w skórzanej rękawiczce, ptaka, który wleciał do komnaty za elfką i usiadł na ramieniu istoty - lecz była ona tak zaobsorbowana swym zadaniem, że zapomniała o wszelkich dobrych manierach.
- Zejść na dół... - głos postaci zmienił barwę na bardziej poważną - cóż, wolałabym uniknąć ciekawskich spojrzeń, albo co gorsza, spojrzeń pełnych strachu - rzekła wspominając rudowłosą elfkę, pracującą w Gospodzie - nieznane zawsze budzi w sercu przerażenie, a szczególnie w dzisiejszych czasach ciemności... - podeszła do stołu i detknęła delikatnie klatki, która momentalnie rozpłynęła się w powietrzu. Następnie klasnęła w dłonie i zatoczyła nimi w powietrzu koło. Stół ogarnęła błękitna mgiełka, a gdy się rozpłynęła blat zastawiony był przeróżnymi potrawami - jeżeli nie przeszkadza Ci, to możemy zjeść tutaj. Smacznego.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Abigail
Gość
|
Wysłany: Śro 18:59, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Na ustach elfki po raz kolejny zakwitł szeroki uśmiech. Szybko pozbyła się myśli, żeby być raczej ostrożnym i najspokojniej w świecie, w obcym pokoju, zasiadła do czyjegoś jedzenia.
- Masz, Pani, bogatą ofertę śniadaniową jak widzę. Moja wczorajsza kolacja nie była zbyt obfita, ścislej mówięc nie było jej wcale, więc pozolisz. Prawodobnie wyczarownym jedzeniem nie najem się tak jak bym sobie tego życzyła, ale wolę to, niż siedzeć na dole.
Nalała do kubka świerzego mleka i sięgnęła po pachnący świerząścią zbożowy placek. - O ile się nie myle to już ktoś z tych na których czekasz jest w gospodzie.
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Salomon
Łzy Księżyca
Dołączył: 19 Lis 2006 Posty: 310
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z daleka Płeć:
|
Wysłany: Śro 19:01, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Salomon sunął jak czarna chmura wzdłuż murów miejskich. Wyczuwał mroki jakie kryły się w ludzkich sercach i szybko je łapał. Ilość negatywnej mocy jaką zgromadził, powoli dochodziła do granic jakie mogło wytrzymać jego ciało.
Kiedy już najadł się do syta, skierował kroki w kierunku gospody, która wymieniona była w liście. Jego gołębica siedziała sobie na szyldzie i cicho gruchała.
- No i co tak się na mnie patrzysz? - rzucił do niej z uśmiechem. - wyczułbym twój cień, nawet jeśli byś odleciała tysiąc mil ode mnie. - Popatrzył na drzwi gospody. - No zobaczymy co mnie tam spotka.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Cain
Wschodząca Nadzieja
Dołączył: 28 Kwi 2007 Posty: 939
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódź Płeć:
|
Wysłany: Śro 20:15, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Spojrzał na mężczyznę, który wszedł do gospody. Od razu wyczuł demona.
- Zapowiada się ciekawie.- przechylił głowę w bok zakładając nogę na nogę. W jednej dłoni trzymał ramię torby, a drugą dotykał delikatnie szklanki. Uniósł naczynie i upił łyk. Trzy białe krople spłynęły mu z kącika ust. Otarł je palcem, który następnie stuknął w rękojeść sztyletu. Nie odrywał od niego wzroku uśmiechając się przy tym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
Autor |
Wiadomość |
Salomon
Łzy Księżyca
Dołączył: 19 Lis 2006 Posty: 310
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z daleka Płeć:
|
Wysłany: Śro 20:43, 02 Maj 2007 Temat postu: |
|
|
Salomon podszedł do baru trącając biodrem Drowa.
- Wino. Białe. - Wydał polecenie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group. Theme Designed By ArthurStyle
|
|
|
|
|
|