Autor Wiadomość
Opiekun
PostWysłany: Pią 14:14, 22 Gru 2006    Temat postu:

Nestio, skoro zaczełaś dodawać to tutaj, to może nie przerywaj tego Mruga
Asthanel
PostWysłany: Czw 16:44, 14 Gru 2006    Temat postu:

Reszta opowiadania będzie (mam nadzieję) w miarę regularnie zamieszczana na www.asthanel.eblog.pl
Asthanel
PostWysłany: Śro 21:18, 29 Lis 2006    Temat postu:

Koniec

Słońce zaledwie pokazało swoje jasne oblicze nad horyzontem, gdy nad schludnym podwórkiem rozległ się głos:
- Asthanel!
Kobieta o lekko posiwiałych, dawniej ciemnych włosach zmierzała do zagrody, gdzie mieszkał jej prawdziwy skarb – ogier Runon. Wiedziała, spotka tam swoją jedyną, ukochaną córkę. Weszła do stajenki. Była mała, aczkolwiek czysta. Tak jak się spodziewała, zastała tam Asthanel.
- Córko, mam do ciebie prośbę. Idź na rynek, tam spotkasz piekarza Brina. Miał na dzisiaj upiec dla nas parę bochenków chleba.
- Oczywiście.
Kobieta wyszła wołana przez własne obowiązki. Asthanel jeszcze raz spojrzała na Runona, pogłaskała jego lśniącą grzywę i wyszła.

Na rynku jak zawsze było gwarno. Asthanel przez chwilę wsłuchiwała się w urywki rozmów ludzi, którzy prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy z tego ze ktoś może ich w każdej chwili podsłuchać. Widocznie sprawiało jej to przyjemność. Po chwili zaczęła szukać wzrokiem piekarza. Znalazła go po drugiej stronie placu, niedaleko domu Camemnona - człowieka, który w całym miasteczku miał reputacje dziwaka. A to przez to że twierdzi iż widział elfa i do tego rozmawiał z nim! Dzieci chętnie słuchały jego opowieści, ale ich matki i ojcowie najczęściej stukali się tylko w czoło.
Gdy tylko pojawiła się przy pierwszej większej grupce ludzi zaczęła słyszeć wokoło szepty mieszkańców. Ona tez wzbudzała powszechna uwagę, a to ze względu na swoja urodę. Zdążyła się do tego przyzwyczaić. Rzeczywiście, piękniejszej twarzy w tym miasteczku nigdy nie widziano, chyba ze w odległej przeszłości, kiedy jeszcze żyły w tych ziemiach Agrinny elfy.
Asthanel miała piękne, długie czarne jak nocne niebo włosy. W nich błyszczały jak gwiazdy srebrne skierki. Postać miała niezwykle delikatną. Jej chód był lżejszy od wiatru. Każdy ruch był pieśnią śpiewaną od początku do końca świata, zawsze piękną do ostatniej nuty. Ale najniezwyklejsze w niej samej były oczy – duże, szarosrebrne, z cętkami mądrości i delikatna mgłą wspomnień. Mogły palić, albo leczyć serca ludzkie.
Trzymała mocno powierzone jej pieniądze, bo tu łatwo można było napotkać złodziei. Rozglądała się bacznie, próbując wyszukać kogoś znajomego wzrokiem. Dojrzała tylko Uncara – młodzieńca, który podobno podkochiwał się w niej. Posłała mu serdeczny uśmiech. Uncar odwzajemnił uśmiech, oblewając się niesionym winem. Dziewczyna zachichotała w duchu. Podeszła do Brina.
- Tak, tak, mam dla panienki chlebki, niech się panienka nie martwi – rzekł pulchny piekarz zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć. – a i widziałem panienkę, jak panienka szła tutaj. Wszyscy , jak jeden mąż, szeptali i gapili się co to za piękność tu idzie. Nawet ten chłopiec, Uncar, czy jak mu tam...
Lecz w tym momencie urwał. Na plac wbiegł jakiś mieszkaniec i zaczął wołać, ile tylko sił w płucach:
- Uciekajcie! Prędzej! Atak! Rzeź! Zargowie napadli na miasto! UCIEKAJCIE!
Początkowo nikt na niego nie zwracał uwagi. Wszyscy uznali to za żart. Dopiero, gdy ktoś krzyknął „ Pali się!” mieszkańcy zareagowali. Rzeczywiście, nad miastem unosiła się wielka chmura dymu. Asthanel stała, osłupiała. Dym unosił się nad jej domem. Nad jej domem. Natychmiast pobiegła w tamtą stronę. Biegła pod prąd wielkiego tłumu ludzi, który spychał ją z kursu. W głowie kołatała jej się tylko jedna myśl: Matka i ojciec. Nagle potknęła się i upadła twardo na kamienny bruk raniąc sobie boleśnie nogę. Ludzie zaczęli kopać ją. Nie mogła podnieść się z ziemi. Wtedy poczuła, że ktoś złapał ją za ramię i pewnym ruchem pomógł jej wstać.
- Nic ci nie jest? – usłyszała czyjś męski głos.
- Nie.. chyba nie...
Nieznajomy pociągnął ją zgodnie z kierunkiem tłumu. Dziewczyna próbowała mu się wyrwać.
- Puść mnie!
- Zabiją cię!
- W takim razie zginę! Musze ratować swoją rodzinę!
- Zargowie to nie żarty!
- Właśnie! Puść mnie! – uścisk się rozluźnił. Pognała ile sił w nogach do domu, lekko kulejąc.
- Jesteś szalona!
Ale tych słów już Asthanel nie słyszała.
Po chwili była już w domu. Zdążyła już zauważyć, ze wszystkie domy wokół były spalone, tylko jej nie. Ale nie miała czasu się zastanawiać tymi dziwnymi okolicznościami. Wbiegła do izby. Nikogo w niej nie było. Wszystko było w nieładzie: meble, naczynia, ubrania... Poczęła wołać matkę i ojca. Wyszła na podwórko. Nagle poczuła mocny uścisk stalowych rąk. Ktoś przytrzymywał ją za ramiona i zakrywał usta. Z szopy wyszło pięciu Zargów. Mieli czarną, pokrytą łuskami skórę i szkarłatnoczerwone oczy pełne nienawiści. W rękach dzierżyli miecze i kusze. Kątem oka Asthanel zobaczyła sylwetkę leżącego na ziemi człowieka. Poznała srebrne włosy ojca. Zaczęła się szamotać jeszcze silniej. Największy z Zargów, trzymający najbardziej zdobiony miecz powiedział coś do towarzyszy w ich plugawym języku. Widocznie kazał im się usunąć. Zostali tylko oni i Zarg, który trzymał Asthanel. Przez jakiś czas przywódca przyglądał jej się z kpiącym uśmiechem na szkaradnych ustach. Obserwował jej bezskuteczne próby wyrwania się z mocnego uścisku. W końcu powiedział:
- A więc to ty. Wieśniaczka, córka skończonych idiotów. Nie różnisz się niczym od zwykłego ścierwa. I to ty miałabyś być naszym największym wrogiem? Co nam zrobisz? Wylejesz na nas pomyje, a potem polecisz tarzać się w błocie ze świniami? – zaśmiał się cicho i zbliżył do niej by się jej przyjrzeć. – a jednak to o tobie mówi przepowiednia...
A wiesz, co zrobiła ta twoja „matulka” jak do niej weszliśmy? Zaczęła nas błagać. Błagać, żebyśmy cię zostawili. Na dobry początek zabiliśmy ją. Później jego – wskazał głową na siwowłosego mężczyznę. Oczy Asthanel zalśniły łzami. – ale ciebie nie zabijemy... nie, jeszcze nie. Najpierw będą tortury...
Asthanel nie wiedziała, o czym mówi zarg. Jaka przepowiednia? Myślała tylko nad tym, jak uciec. Szanse były małe... znikome...ale jednak były. Ukradkiem wymacała długi sztylet przy zargu, który ją trzymał. Czekała tylko na odpowiedni moment. Wtedy zarg przywódca wyciągnął miecz z pochwy i przystawił go do gardła dziewczyny. Czuła zbliżającą się śmierć... czuła jej lodowaty oddech na ustach... zaraz zostanie złożony Pocałunek Śmierci... już za chwilę...
Asthanel poczuła jak ostrze rozcina skórę na jej szyi. Ciepłe stróżki krwi popłynęły po dekoldzie. Miecz jak skalpel rozdzierał gładką powierzchnie delikatnego ciała. Zamknęła oczy w bezsilnym bólu. Słyszała w uszach ten kpiący śmiech...Ostrze odsunęło się o parę milimetrów, ale Asthanel nadal czuła chłód emanujący z metalu. Otwarła powieki. Zarg nadal stał tak, jak stał, ale za nim był ktoś jeszcze. Nie widziała twarzy – była ukryta w głębokim kapturze. Strzała nieznajomego była o parę cali od głowy zarga.
- Zostaw ja! Rozkazał władczym tonem głos. – inaczej zginiesz.
Zarg opuścił miecz. W tej chwili Asthanel z całej siły wbiła nóż w udo drugiego potwora. Uścisk rozluźnił się a dziewczyna skorzystała z okazji i wyślizgnęła się. Wyciągnęła sztylet i przyłożyła go do piersi pozostałego zarga. Popatrzyła w jego bezlitosne czerwone oczy, po czym pchnęła go prosto w serce. Zarg upadł, nieżywy.
Sztylet upadł na ziemię. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na swoje zabrudzone czarną krwią dłonie.
- Nic ci nie jest? – powiedział zakapturzony mężczyzna.
Ale Asthanel biegła już do leżącego na ziemi ojca. Miał przebite ramię i brzuch.
- Tato... – ojciec Asthanel otworzył powoli oczy.
- Asthanel... musze ci coś powiedzieć... zaraz umrę, a ty musisz wiedzieć...
- O czym ty mówisz? Nie umrzesz, nie pozwolę na to! – krzyknęła ze łzami w oczach Asthanel.
- Nie łudź się córko... – Asthanel w geście rozpaczy próbowała wyciągnąć strzały z ran. Silna dłoń jej ojca powstrzymała ją od tego. – już za późno... musze ci coś powiedzieć... – zrobił małą pauzę – nie jesteś naszą córką, przygarnęliśmy cię. Znaleźliśmy cię w górach, porzuconą. Zaopiekowaliśmy się tobą. I pokochali. Był przy tobie tylko ten list... – wyciągnął zza pazuchy kawałek grubego pergaminu. – to jest twoje prawdziwe życie...
Smutek, rozpacz i zaszokowanie tą wiadomością tworzyły wybuchową mieszankę. Dziewczyna szlochając dławiła się łzami. Położyła głowę na piersi ojca i wyszeptała:
- Zawsze byłeś mi ojcem... innego nie mam...
teraz nie zostało już nic... tylko ból...
Asthanel poczuła ciepłą dłoń na ramieniu.
Asthanel
PostWysłany: Śro 19:00, 22 Lis 2006    Temat postu: Asthanel

Moje skromne opowiadanko...

Prolog

Wkoło panował mrok. Ogarki świec dawały niewiele ciepłego światła. Na niebie za oknem powoli zapalały się ognie gwiazd. Ciemnowłosa kobieta siedziała na drewnianym stołku zajęta jakąś robótką. Martwiła się, dlaczego jej mąż tak długo nie wracał z miasteczka. Przecież do Crophen było tylko dwie mile. Powinien już być.
Wtem ogniki spłoszone wiatrem zamigotały. Do izby wpadł tuman śniegu i ukazała się barczysta postać mężczyzny.
- Nareszcie! Kupiłeś?
- Tak, ale nie na długo to starczy.
- Będziemy musieli podzielić to na porcje. Tak, żeby do przyszłego miesiąca starczyło – rzeczywiście, paczuszka przyniesiona przez mężczyznę nie wyglądała okazale. Kobieta wzięła ją i położyła na piecu.
- Wszedłem jeszcze po drodze do Roela, by pomówić o tym dziwnym śnie.
Uśmiech kobiety wywołany przybyciem męża zbladł. – powiedział, że nie wie co to może znaczyć, ale skontaktuje się ze swoim przyjacielem – nie chciał podać jego imienia – który powinien coś o tym wiedzieć.
- A co z synem kupca? Podobno jest ciężko chory. Słyszałam plotki, że... – kobieta przerwała. Podniosła rękę do czoła i zamknęła oczy. Drżała.
- Co ci się dzieje? - Zapytał jej mąż i objął ją ramieniem. Kobieta zaczęła szeptać. Jej głos drżał, ale był stanowczy, jak gdyby dobrze wiedziała, co mówi:
Miłość, co umarłą być miała
z ciemnych mroków zmartwychwstała.
Ród zgubiony znów odżyje
Gwiazda zabłyśnie na szyi.
Miłość przezwycięży czarne dzieje
zrodzi pogrzebana przed wiekami nadzieję.

Otworzyła oczy. Były pełne strachu. Dziewczyna była blada jak pergamin. Nie mogła utrzymać się na nogach. Usiadła.
- Co to było?- wyszeptał mężczyzna.
- Nie wiem... Ale na pewno nie sen ... To była wizja... – wypowiedziała to tak, jakby nie chciała wierzyć że to co mówi jest prawdą. - wizja kogoś, kto nas ocali...

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group