Arianna |
Wysłany: Czw 16:49, 22 Sty 2009 Temat postu: Re: Opowiadanie "Zły początek, jeszcze gorszy koniec&qu |
|
Cóż... Sylwuś, to jest pierwsza Twoja proza, jaką czytam i, szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś lepszego. Aż się zdziwiłam, że osoba, która pisze tak piękne i głębokie wiersze, używa stylu gimnazjalistki w opowiadaniu.
Poza tym to zwykła historia. Miałam takie w swoim życiu, jak każdy Ale ona nic ze sobą nie niesie. Bo jakie jest przesłanie? Że przez strach, bohaterka nie odpisała Kamilowi czegoś bardziej pozytywnego na pytanie "co z nami będzie"?
Pusto...
Zwykle, gdy opisuje sie takie historie z życia wzięte, dość szablonowe i powielane u każdego, wypełnia się luki, jakimi są brak przesłania i szablonowość, językiem. Natomiast tu styl szwankuje.
Ale były także rzeczy, które mi się podobały. Zakończenie było dobre. Jedynie bym użyła zamiast "Kac moralny", czegoś w stylu "wyrzutów sumienia"... Ponieważ to zupełnie nie pasuje do języka literackiego.
Ja wiem, że teraz wszędzie postmodernizm króluje i każdy próbuje sie wybić, mając język literacki glęboko... Ale, Sylwuś, jesteś już prawie oficjalnie polonistką. Ratuj honor!
I jeszcze to mi się uśmiechnęło:
Phoe napisał: | Kwiatka nie daje się tak po prostu. Każdy dar musi coś oznaczać, inaczej będzie to łapówka dla próżności obdarowanego w celu zdobycia uznania. |
|
|
Phoe |
Wysłany: Śro 15:09, 21 Sty 2009 Temat postu: Opowiadanie "Zły początek, jeszcze gorszy koniec" |
|
Na początku może wyjaśnię o co chodzi. Jest to jedno z serii moich opowiadań pt. "Z różnych stron serca". Z moim ulubionym stylem pisania felietonowego postanowiłam przedstawić w nich parę historii miłosnych, może nie najszczęśliwszych, a nawet fatalnych. Pisane życiem, bo to co widzę, usłyszę i dowiem się ma jakieś odbicie w tych opowiadaniach. To jest pierwsze skończone, reszta w edycji.
"Zły początek, jeszcze gorszy koniec"
Otóż stało się. Kiedy powiedziałam sobie: chcę być singlem; nagle pojawił się Kamil. Ni z gruszki, niż pietruszki, ot tak. Śmiałam się, że tylko zawraca mi moją szanowną na cztery litery. Teraz już się nie śmieję. Teraz – to ja jestem zdegustowana. Dlaczego? A... to już długa historia. Może zacznijmy od początku.
Idę korytarzem swojej uczelni i nagle dostaję sms od kumpeli, coś o tym, czy odzywał się do mnie niejaki Kamil, i coś tam było o tym, że to fajnie i super, i coś o podobaniu się, i coś, że jak się nie chce z nikim być to na horyzoncie pojawiają się wielbiciele. Myślę cały czas: u licha, jaki Kamil? Szukam w pamięci i nic nie znajduję. Potem patrzę; jakiś obcy numer w skrzynce. Czytam:
- Cześć, tu Kamil, ostatnio byłem u Ciebie i Justyny na kawie. Myślę, że fajna z Ciebie osoba i chciałbym Cię lepiej poznać.
Jestem w szoku. Tym bardziej, że dalej nie wiem o kogo chodzi. Po kwadransie dopiero skojarzyłam, że rzeczywiście, moja współlokatorka zaprosiła znajomych z grupy na plotki. Przypomniałam sobie, że ów Kamil to nawet był całkiem przystojny i nawet mi się spodobał. Już wtedy czułam także, że on raczej odwzajemniał sympatię. Ale jak to bywa z większością jednorazowych znajomości, całkowicie wypadła mi ona z pamięci.
Przeczytałam jeszcze raz smsa i już wtedy zwróciło moją uwagę każde duże „C”, które było tam wpisane. To tak jakby zwrot grzecznościowy stał się moim drugim imieniem. „Cię” „Ciebie” „Ci”, każde z nich raziło mnie jakby było przekleństwem. Ponieważ nie bardzo wiedziałam co odpisać na tak otwarte wyrażenie, napisałam:
- A pamiętam, pamiętam. Pewnie skombinowałeś mój numer od Justyny?
Zapewne nie było to, czego Kamil się spodziewał. Ale co można napisać człowiekowi, którego się nie zna i którego się ledwo pamięta? Można jedynie skłamać, że się go pamięta bardzo dobrze, bo kłamstwo typu: „też uważam, że fajna z ciebie osoba”; w takim wypadku byłaby grzechem ciężkim.
Ale nic, fakt faktem; chciał się koniecznie umówić. No jak to tak? Tak od razu? Tak po prostu? Bez żadnego wstępu w stylu; „będziesz może jutro na uczelni, to pogadamy?” albo „co u ciebie słychać?”. I do tego w sytuacji, że nie cierpię tego typu spotkań – które większość ludzi nazywa po prostu randkami – z powodu ich nadmiernej oficjalności. Ale w końcu myślę, że w sumie nic mi nie szkodzi bo chłopak wydawał się fajny.
To była katastrofa. Po pierwsze; nagle ogarnął mnie strach. Myślę: idę na spotkanie z obcym człowiekiem, który patrzy na mnie w kategoriach nie takich jakie sprzyjają swobodnej konwersacji. Dał różę. To jeszcze gorzej. Lepiej jakby jej nie dawał. Matka mi potem mówi: „Nie poznaję swojej córki. Facet daje kwiatki a ty narzekasz. Z tobą to chyba coś nie tak jest.”. Nie ma to jak pocieszenie ze strony rodzicielki, że ma się niezdrowy umysł.
Ale ja wiem jedno: z moją nieufnością i ówczesnym brakiem jakiegokolwiek romantyzmu i jakiejkolwiek chęci przeżywania go, na takim etapie znajomości dla mnie taka róża to morderstwo dobrej relacji. Kwiatka nie daje się tak po prostu. Każdy dar musi coś oznaczać, inaczej będzie to łapówka dla próżności obdarowanego w celu zdobycia uznania.
Justyna mi tłumaczy:
- On wie, że dziewczyny lubią dostawać takie rzeczy. Poza tym, chciał ci sprawić przyjemność i wyrazić swoją sympatię.
Brzmi logicznie. Byłam jednak nieubłagana:
- Ale ja go nie znam. On mnie też. Gdybym była jego dziewczyną to co innego, wyraża przez kwiatka swoje uczucie. Inaczej pozostaje to tylko wiedzą o charakterze dziewczyn, którą wykorzystuje w postaci wydania pięciu złotych. I owszem, uznając, że sprawi mi przyjemność, jest przekonany, że jego postać zyska w moich oczach. A więc przekupstwo.
Justyna skwitowała moją wypowiedź tym, że mam mentalność typowego faceta lub jeszcze gorzej: mentalność jakoś mało normalną i całkowicie przez nią niezrozumianą. Ja w sumie mówię, że czemu tu się dziwić, skoro świat przewraca się do góry nogami? Faceci niewieścieją, kobiety coraz bardziej rosną w siłę, zajmują się zawodowo pracą i robą po kilkanaście rzeczy na raz. Zmienia się podział ról i tym podobne. Teraz to kobieta podrywa mężczyznę, bo coraz częściej płeć męska idzie na łatwiznę: w ogóle się nie stara, w ogóle nie ryzykuje i w ogóle woli mieć wszystko podane na tacy. Już nawet powstał Mobilking, aby uchronić mężczyzn od powodzi kobiecej samodzielności. Pytam:
- Ile razy to ty nie musiałaś kiwnąć palcem aby coś się zaczęło dziać? Nie dość, że musisz stroić się na bóstwo, to jeszcze musisz wabić go ile wlezie, bo za chwile ten przystojny typ obejrzy się za inną, która również używa wabików. Poleci za tą, która bardziej się postara. A ile starania z jego kierunku? Tylko tyle aby podejść i zacząć rozmowę. A i to ostatnie nie zawsze muszą robić. Dziewczyny same podchodzą. Bo facetów jest mniej i chyba my to czujemy. Chyba gdzieś wewnątrz wiemy, że dla wszystkich ich nie starczy, a co lepsze sztuki zostaną zajęte.
W rewanżu dla spotkania na kawie i dla grzeczności zaprosiłam Kamila na ciasto. Zajęty był i nie mógł przyjść, choć z początku wyrażał chęć. W sumie to nawet zdrowe podejście. Ludzie, którzy mają tendencje do tracenia głowy, rzucą wszystko aby tylko spotkać się z kimś, z kim widzą perspektywy czegoś więcej, a kompletnie zapominając o obowiązkach. Z drugiej strony; dla chcącego nic trudnego. Wystarczy tylko wygospodarować czas.
Kilka dni później spotkałam go na holu przy szatni. Zapytał, czy poszłabym do kina. Bez namysłu odpowiedziałam: z chęcią. Potem pytam się Justyny:
- Mam iść z nim do tego kina?
- Pewnie! – niemal krzyknęła – Nad czym ty się w ogóle zastanawiasz. Poznasz go lepiej i będziesz miała kino za darmo.
Nieco przyziemne rozumowanie ale zgodne z prawdą. Choć równie dobrze sama mogę dać 15 zł za kino, to nie majątek, choć wielu studentów by się spierało.
Matko przenajświętsza, co to było! Teraz był nie kwiatek a bukiet kwiatków. Jakoś tym razem milej mi się zrobiło, a więc próżność musiała się odezwać. Właściwie film był lekko mówiąc do niczego, ale nic nie przeszkadzało to parom wokół aby się wtenczas przytulały. Ku mojemu przerażeniu siedzieliśmy nie na osobnych fotelach tylko na jednym. Ja jednak twardo obstawałam przy dystansie. Nie mogłam się przemóc. Myślę; co ja tu robię? Chciałam uciec. Ale wiedziałam dobrze, że tu nie chodzi o to, że ów Kamil był osobą, która mi się definitywnie nie podobała i definitywnie mogłam stwierdzić, że idzie na odstawkę w kolejce do serca. Chodziło o to, że dwa krótkie spotkania to za mało aby się przytulać. I teraz tak: można powiedzieć, że gdyby mnie rąbnęło uczucie to pewnie byśmy się przytulali i to nawet całkiem mocno. A więc nie rąbnęło. A więc czy był sens całego spotkania? Właściwie to konkretnie było trudno cokolwiek stwierdzić i można by było to wrzucić między akta z Archiwum X.
Sama nie wiem, czy próbowałam siebie przekonać, czy ktoś próbował, czy to rzeczywiście było realne przekonanie. Właściwie nie myślałam o Kamilu w ogóle ale miałam wrażenie, że on o mnie ciągle. Właściwie to było dziwne wszystko.
Potem czekaliśmy na mój autobus z jakieś pół godziny bo mieszkałam na prowincji miasta i były trudne dojazdy. Coraz lepiej nam się wtedy rozmawiało, może dlatego, że grunt był neutralny. Gdy się żegnaliśmy, pocałował mnie w policzek. To było to co mnie pozytywnie zaskoczyło. Nie było to nachalne ale było stanowcze i miłe. To trochę dziwnie brzmi: pocałować w policzek. Miało jednak w sobie urok bo takie rzeczy rzadko się spotyka. I to było naturalniejsze niż zamierzone kupno bukietu kwiatków. Takie właśnie… od serca. Typowa dziewczyna powiedziałaby: że to słodkie. I nie chcąc się przyznać, przyznam; było słodkie…
Jednak tylko jedna rzecz musiała sprawić, że wykonał się nagły zwrot akcji. Wszystko być może byłoby dobrze. Być może bo człowiek może nie docenia tego co ma. Chyba tylko sam diabeł musiał podkusić Kamila aby wysłał mi smsa o treści, z której wynikało, że chce wiedzieć, ujęłabym to w ogólny sens, „co z nami będzie?” Widocznie był tak samo skołowany jak ja, ale ja w przeciwieństwie do Niego nie zastanawiałam się nad dalszą naszą znajomością, mając nadzieję, że czas pokaże i sytuacja sama się rozwiąże, dając odpowiedź, na którą Kamil chciał już teraz znać odpowiedź.
Ponieważ sama wtedy miałam wątpliwości, odpisałam niby, że chcę ale zakończyłam słowami:
- Ogólnie to co jest teraz to za mało na cokolwiek.
Potem w sumie doszłam do wniosku, że to było niepotrzebne bo znałby odpowiedź, gdybym odmówiła chęci na kolejne spotkanie. I w sumie po co rozmawiać o takich rzeczach? Samo życie pokaże co i jak. A że mężczyznom nawet w głowie nie mogłoby się pomieścić jaki nosimy mętlik w sobie, nie zdawał sobie sprawy, że żadna odpowiedź nie będzie prawdziwa. Bo już jutro to wszystko, co zostało napisane być może straci aktualność.
Straszne zaczęło się od soboty. Ewidentnie zaczęło mnie „ciągnąć”. Do Kamila oczywiście. On jednak ku mojej wielkiej rozpaczy dał sobie spokój. W sumie trochę mu się nie dziwię, ale z innej strony pokazał brak ewidentnej cierpliwości, która w takich sprawach jest niezbędna jak powietrze śmiertelnikowi.
Tak więc, on pocierpiał trochę i ja pocierpiałam trochę. Cierpieliśmy oboje. Po jakimś czasie poprosiłam go o rozmowę. Zgodził się niechętnie. Od tamtej rozmowy nasze drogi symbolicznie się rozeszły. Od teraz toczyliśmy wojnę. Przeszłość wyrosła między nami jak mur obronny. A my naprzeciwko z działami i pancernikami, próbujący za wszelką cenę udawać, że nam nie zależy. Że nam nigdy nie zależało. Żyjemy obok. I czasem zastanawiam się jakby potoczyły się nasze losy, gdybyśmy byli parą. Może rzuciłabym go po miesiącu albo byłoby z nas niesamowicie tkliwe love story? Trudno stwierdzić. Obydwoje, widać jak przez szkiełko, zmieniamy się. Idziemy własnymi drogami, wciąż mając czujne oko zawieszone na tym co się dzieje po drugiej stronie muru. I obserwujemy. On zaczął palić. Ja więcej piję. Obydwoje tracimy kontrolę w wirażu jeszcze tak młodego życia. Obydwoje mimo wszystko wybraliśmy tak podobną drogę. Zmieniliśmy się na gorsze. Nieskazitelne serca nie są już tak nieskazitelne. Kace moralne, chowane w szafie, pobrzękują cicho nocą. Wydawało się więc, że bylibyśmy zbawianiem dla siebie. Dwoje młodych ludzi, cieszących się życiem i ciekawych świata. Istna arkadia! Zamiast tego wbiliśmy sobie ciernie w serca i zeszliśmy w cień. |
|